Widzę, że na forum wrze dyskusja na temat humoru Andy'ego.
Nie był śmieszny, był chamski, żałosny, kiepskim komikiem.
Andy nie chciał być śmieszny, nie był komikiem. W filmie kilka razy główny bohater mówi, że CHCE być ARTYSTĄ. Nie jest i nie był komikiem. Pokazywał jak ludzie myślą stereotypowo, skoro ich rozśmieszał to był komikiem, a on rozśmieszał ich dlatego bo to mu pasowało do artystycznej wizji, którą cały czas tworzył.
Jego humor, występy nie miały być wciąż śmieszne, miałby być sztuką.
Jak dla mnie to jego występy miały być specyficzne i po części kontrowersyjne. Własnie poprzez takie wystepy główny bohater przedstawia swój indywidualny stosunek do życia, a zarazem wytyka głupotę nas samych.
[spoiler]
Jak dla mnie film sie powinien zakończyć po pogrzebie. Bohater obrażał wszystkich naokoło, twierdząc, że to sztuka a on jest artystą. Potem choruje, i zaczyna rozumieć że sprawiał innym tylko przykrość, a jego "sztuke" rozumieją 3-4 osoby w całym kraju, i tak na prawde bawił tylko siebie. A na łożu śmierci sam pada ofiarą wielkiego oszustwa, "cudu uzdrowienia". Mimo to bawi go to, bo całe życie go bawiły przekręty.
I to byłby dobry morał.
Po czym "zmartwychwstaje" i wciela sie ponownie w swoje alter-ego, chamskiego komika. Okazuje sie że zamiast wyciągnąć wnioski, wyciął najbardziej chamski i egoistyczny numer swoim rodzicom i bliskim. Irytujące. Film by mi sie podobał, gdyby był 10min krótszy.