"Black Swan" to przede wszystkim świetnie wyreżyserowana i kapitalnie zagrana historia. Od Portman oczu nie można oderwać, a Cassel po mistrzowsku i bez szarży, z którą go zazwyczaj kojarzę rozgrywa rolę katalizatora dzikości i szaleństwa i swojej zbyt perfekcyjnej "podopiecznej". Miałem silne skojarzenia z "Pianistką" Haneke, podobna toksyczna relacja z matką, namiętność i prawdziwe życie schowane pod płaszczykiem perfekcji, która niszczy i dusi, spod której nie ma ucieczki.
Po seansie miałem podobnie wrażenia jak po obejrzeniu "Zapaśnika". Oto zobaczyłem historię o życiu kogoś z zupełnie innej bajki, z bajki o której nie mam pojęcia i która w gruncie rzecze nic mnie nie obchodzi. W d...mam świat wrestlingu i tancerek baletowych. Okazało się jednak, że pod wprawną i wrażliwą ręką powstały historie, które nie tyle obejrzałem z zaciekawieniem, nie tylko je kupiłem, ale które w jakiś tam sposób dotykają to, co i ja odczuwam.