Od dłuższego czasu z niecierpliwością czekałam na "Czarnego Łabędzia", ale muszę przyznać, że zawiodłam się. Spodziewałam się troszkę więcej psychologicznej głębi zamiast bezsensownych scen zapychaczy typu "podziabię sobie ryja pilnikiem" czy "BU! Widzę w wannie swoją twarz!".
Jest to moja totalnie subiektywna i personalna opinia, ale miałam dziwne wrażenie, że w filmie dobry był tylko pomysł, a niektóre fragmenty wymyśłone zostały na poczekaniu. Na przykład, po kiego grzyba wpleciono fantazję erotyczną Niny?
Robiąc małą dygresję, chcę powiedzieć, że zaczyna nurzyć mnie już ten durny lesbijski trend w "ambitnym" kinie.
O gejach mówi się w filmach ze współczuciem, pokazuje jacy to są biedni i zahukani ("Tajemnica Brockeback Mountain"; "Obywatel Milk" - do tego filmów nic nie mam, to tylko przykład), zaś sceny erotyczne między kobietami wrzuca się, żeby urozmaicić wątek i wprowadzić niepotrzebną nikomu prowokację ("The Runaways" na przykład). Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś wskazał mi choć jeden powód, dla którego jego zdaniem scena ta była absolutnie ważna w dopełnieniu dzieła Aronofskiego.
Nie rozwodząc się już nad innymi, scenami, które wydawały się być, jak to gdzieś już przeczytałam na forum, "wyjęte z kiepskich horrorów", chciałabym zwrócić jednak uwagę na plusy filmu.
Realizm jest tu dużym plusem. Cały czas panowała atmosfera napięcia, niemal sama czułam ścisk w żołądku, o którym mówiła Nina, kiedy jej psycholska matka wciskała jej lukrowany tort. Cały ten niepokój, ale również ambicje wyraźnie motywowały wszystkie chore wizje bohaterki. Najbradziej poruszający był moment, w którym Nina wreszcie odnalazła w sobie czarnego łabędzia, tuż przed wyjściem na scenę. Kamera podażała za jej sylwetką, akcja pokazana w ten sposób nadawała obrazom niezwykłej wymowności. Czarny ptak pochłaniał dziewczynę, nadawał jej siłę, gwałtowność, doskonałość artystyczną, ale jednak wyniszczył ją od środka.
Zgadzam się, szczególnie w kwestii "zapychaczy", oglądając miałam wrażenie że autor wrzucił tam wszystkie pokręcone pomysły jakie przyszły mu do głowy tylko po to żeby było mrocznie i niepokojąco. Chaos, brak konsekwencji, przerysowanie, to mnie właśnie drażniło.
Jak dla mnie, ten film nie ma zbędnych scen. Każda wnosi coś istotnego do całości, a montaż w tym filmie to istne mistrzostwo świata :)
Zacznę od tego, że film bardzo mi się podobał, czekałam na niego już od dłuższego czasu i ja się na nim nie zawiodłam.
Oglądając go również nie miałam wrażenia, że pojawiają się sceny, mające zapełnić po prostu czas. Sporo tam było halucynacji Niny, według mnie jednak miały one pokazać jej "drogę do szaleństwa". Jedną z takich scen były właśnie jej fantazje z Lily w roli głównej. Zwróciliście uwagę na minę Niny kiedy pyta Lily dlaczego jej nie obudziła a ona stwierdza, że nie byla u niej w domu? Bezcenna :) No i ta reakcja "dobra byłam?", ja ryczałam na tym ze śmiechu, choć oczywiście było to dla NIny niezbyt śmieszne. Podobnie ze sceną w szpitalu. Może rzeczywiście niezbyt urocza jak dla mnie, bo nie lubię jak ludzie się dźgają ale i w tym widzę wartość.
Ogólnie rzecz biorąć film niełatwy, ale według mnie rewelacyjny.
Ach i jeszcze taki cytat z wątku wyżej, który wg mnie trafnie opisuje sytuacje. Filmwebowicz sinner6 pisze:
"Erotyzm i seks pełni tu rolę granicy której Nina nigdy nie przekraczała.
Widzę tu związek z psychologią jungowską. Jung twierdził, że im sztywniejsze ramy w których wychowuje się jednostka (pisał o całych społeczeństwach ale można też odnieść to do domu rodzinnego) tym większe prawdopodobieństwo na patologiczne procesy psychiczne.
I tak w przypadku Niny seks i erotyka były portalem, bramą po przejściu której odkryła nieistniejący dotychczas dla niej świat. Zatraciła się w nim bez reszty, tracąc jednocześnie zmysły i kontakt z rzeczywistością."
Uwaga spoiler.
Geevah, dobrze że szukasz odpowiedzi na to pytanie. Zauważ, że Nina w tej sztuce miała zagrać podwójną rolę - białego i czarnego łabędzia. Skupmy się na bohaterce- zasypiała przy muzyce wydobywającej się z pozytywki, w jej pokoju pełno było pluszaków, a jej mama odgrywała w jej życiu najważniejszą rolę zaraz po balecie. Z jej dostojnością, cnotliwością, niewinnością i precyzją była wręcz stworzona do tej roli białego łabędzia. Miała natomiast problem z pokazaniem twarzy złej siostry. Vincent Cassel- reżyser sztuki "Jęzioro łabędzie" pragnął by bohaterka dała się ponieść emocjom, pokazała swój pazur i fantazję tańcząc czarną wersję ptaka. I tutaj odpowiedź na Twoje pytanie, otóż doradził jej by się podotykała. Uczyniła to, ale nie osiągnęła spełnienia, dwukrotnie przerywając pieszczoty. Przełomowy moment nastąpił po imprezie w klubie do którego zabrała ją jej koleżanka z baletu - Lily. Gdy wróciła do domu po kłótni z matką miała fantazję erotyczną z ową "przyjaciółką". Następnego dnia na próbie poszło jej zdecydowanie lepiej niż dotychczas. Pokazała na co ją stać, lecz nie była to pełnia jej możliwości. Właśnie seks wyzwolił w niej fantazję i zło. Już nie była tylko białym łabędziem.
Ciekawą postacią jest także jej przełożony- Vincent Cassel. Gościu jest nieomylny, Nina faktycznie po seksie jest inną osobą i nie chodzi tutaj tylko o chorobę psychiczną, której objawy nasilały się wraz ze zbliżaniem do daty premiery. Sedno w tym, że bohaterka przemieniła się "dając się ponieść chwili", tak jak ją o to prosił. Vincent w drugim przypadku także miał rację mówiąc do bohaterki że "jedyną osobą, która może stanąć ci na drodze jesteś ty sama". Nina zrozumiała to dopiero przed odegraniem epilogu. Jednego nie możemy jej zarzucić, była idealna.
Poszczególne wątki, gdyby występowały pojedynczo byłyby naprawdę efektowne: halucynajce - ok, seksualna frustracja w połączeniu z pociągiem do swojego przełożonego - ok, wątek upadku i końca kariery - ok, wątek toksycznej mamuni - ok, wątek rywalizacji i poczucia zagrożenia - ok. Tymczasem w podanej przez Aronofskiego kompilacji przyprawione ciężkim sosem mrocznej atmosfery czynią ten film propozycją niestrawną i pozbawioną jakiejś lekkości, swobody, przydaje mu jakiejś trudnej do zwerbalizowania siermiężności.
Wyobrażam sobie, że halucynacje Niny potęgowała też w jakimś stopniu jej nierozładowana energia seksualna, zgadzam się z waszymi wypowiedziami.
Chdzo jednak o to, że wszystko miałoby o wiele większy sens, gdyby nie to, że w pewnej scenie bohaterka przyznała, że dziewicą już nie jest (była tym zawstydzona). Nie pasuje mi po prostu, w odniesieniu do tego faktu, ukazanie jej jako osoby kompletnie pozbawionej rozeznania "tych" sprawach., skoro tak jasno przedstawiana jest jej przeszłość.
Nie wiem, jak to wam wytłumaczyć - oczywiście, czarny łabędź, reprezentujący "ciemną" stronę ludzkiej natury, tą bardziej zwierzęcą, pęłną żądz idealnie wpisuje się w obraz nieograniczonej, gwałtownej seksualności i nic dziwnego, że scenariusz nie pomija również tej kwestii.
Po prostu nie rozumiem, dlaczego Aronofsky stwierdził, że Nina nie powinna być już dziewicą? Dlaczego bardziej nie wyostrzył tego kontrastu?
Masz po części rację przyznała że nie jest dziewicą, z tymże nie należy w to wierzyć. Ona nie mogła mieć wcześniej faceta- kłamała. Zauważ jak duży wpływ ma na nią matka, ona nigdy by na to nie pozwoliła. Odprawiła jej koleżankę Lily, trzymała ją pod kloszem, bohaterka nie posiadała życia prywatnego. Dla niej całym życiem był balet i nie było miejsca na żadną miłość, żadną przygodę. Była dziewicą. Czemu skłamała Vincentowi? Pewnie nie chciała być w jego oczach takim niewiniątkiem, chciała być tym czarnym łabędziem. Poza tym leciała na niego. Geevah ten kontrast jest widoczny, zobacz te pluszaki, pozytywkę w jej pokoju. To jak rządziła nią matka.