Natalie Portman kojarzyła mi się zawsze ze smarkatą w Leonie zawodowcu (ledwie przebłyski
aktorstwa) i ze sztywną jak kij od szczotki Księżniczką w Gwiezdnych Wojnach.
Nie była to moja ulubiona aktorka nijak.
Aż tu nagle taka rola, taka kreacja! Jak obuchem w potylicę! Powala warsztatem powala,
perfekcyjnym przygotowaniem do roli.
Potrafiła wydobyć z siebie całą paletę; od kruchej, jak chińska porcelana, dziewuszki do
krwiożerczego wampa wręcz. Niesamowite, przy tym: w każdej wersji niesamowicie wiarygodna.
Praca, pasja, rozterki, strach - wszystko to odmalowuje perfekcyjnie. I to oszołomienie triumfem w
finale... Wielkie brawa pani Natalio!
Nie patrzę na ten film jako dzieło Arafonsky'ego, widzę natomiast znakomitą Natalie Portman. Na
uwagę zasługuje również Vincent Cassel. Wszakże tu nie było zaskoczenia - świetny jak zwykle.
Jeśli kogoś ten film nie zachwycił - jego rzecz. Czy raczej gustu, z tym raczej się nie dyskutuje. Ja
dałem 9. I na pewno do niego jeszcze wrócę nie raz.
Odkrył pan Amerykę. Portman należy do czołówki jeśli chodzi o dzisiejsze aktorstwo, wystarczy obejrzeć takie filmy jak : "Bracia", "Duchy Goi", "V jak Vendetta" czy "Bliżej". Klasa sama w sobie.