PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=526137}

Czarny łabędź

Black Swan
2010
7,7 375 tys. ocen
7,7 10 1 375431
7,4 68 krytyków
Czarny łabędź
powrót do forum filmu Czarny łabędź

Dawno się na filmwebie nie udzielałem, ale teraz mam jakoś chęć... Bo z tym Aronofskim to jest jakiś problem: facet chodzi od lat w aurze wielkiego artysty kina, prowokatora, jakiegoś nowego jeśli już nie Passoliniego, to co najmniej von Triera, wizjonera, myśliciela... A dla mnie - takie przynajmniej zdanie wyrobiłem sobie po "Pi" i "Requiem dla snu" - jest to znakomity przykład pozera, hucpiarza, tandeciarza, landszafciarza, który robi odrobinę bardziej pokręcone filmy o poziomie estetycznym, fabularnym i intelektualnym nie przekraczającym średniej wyporności cokolwiek bardziej ambitnego absolwenta gimnazjum. A ludek kinowy się na to nabiera, nagrodami sypie, w recenzjach obślinia się zachwytem, nie zauważając jakoś, że jest równo walony po rogach przez cwanego rzemieślnika, któremu wymyśliło się zostać twórcą przez wielkie "tfu".

No dobra, ale potem obejrzałem "Zapaśnika" i pomyślałem sobie - szacuneczek, panie Aronofsky... bo to był film kompletnie inny, po ludzku mądry, paradoksalnie ciepły w sposób nieobrażający niczyjej inteligencji, frapujący pod względem formy bez uciekania się w tak ukochaną przez reżysera poetykę techno-stroboskopowego narkotykowego tripu.

No to z naprawdę dobrą wolą zapodałem sobie wczoraj wreszcie tego tak kochanego przez kinowy ludek "Czarnego łabędzia". I może nie jest to dno, ale film zdumiał mnie swoją perfekcyjną miałkością, przewidywalnością i ogólną chałturowatością.

Trzy rzeczy trzymają (dosłownie i w przenośni) "Czarnego łabędzia" na powierzchni. Po pierwsze: znakomita, dynamiczna i histeryczna Natalie Portman - to była rola autentycznie wielka, z całą pewnością zasługująca na o wiele lepszy film. Po drugie - sugestywne i jednak budujące tempo i napięcie przedstawienia rodzącego się obłędu. Co prawda schizofrenia nie bywa tak ładna i kolorowa jak u Aronofsky'ego, o wiele bliżej jej do smutku, upokorzenia i brudu choćby z "Jesteś bogiem", ale niech mu będzie - robiło to wrażenie, zaskakiwało, a bardzo sensualnie dobrane obrazki obsesji związanych z własnym ciałem, zwłaszcza z paznokciami, były jak należy odrażające. Trzecia dobra rzecz to początek filmu, może coś koło pół godziny - kurde, myślałem, facet znowu ścisnął się konkretnie za jaja, cały ten klimat dzikiej harówki w balecie oglądany z mniej eleganckiej strony, tej, gdzie litry potu, krwi i hormonów, a wszystko sfilmowane pewnie, niebanalnie okraszone tańcem i muzyką... Tak, to mógł być naprawdę dobry film.

A potem - potem było niestety jak w "Requiem dla snu". Wzrastające miarowo (a tak po prawdzie to zwyczajnie topornie) tempo, coraz bardziej bezsensowne mnożenie okrucieństwa, obowiązkowa szczypta lesbijskiej pornografii, estetyka beznadziejnie ciążąca ku horrorom klasy B (czerwieniejące oczęta Niny doprowadziły mnie do czkawki), artystowskie i snobistyczne zabawy dragami, a nade wszystko - zdumiewająca swoją bezczelnością wtórność, bliska autoplagiatowi. Obejrzał/przeczytał sobie Aronofsky "Pianistkę" Hanekego/Jelinek i pomyślał - no to teraz nakręcę se raz jeszcze "Requiem dla snu". Jak pomyślał, tak i zrobił.

Najbardziej jednak irytująca była chyba ta ciapciowata, wymamlana w najprostszej symbolice niby-mądrość. Może ktoś się jakoś dogłębnie zasępi nad myślami reżysera o pięknie, idei, sztuce, pozostaje mi życzyć szczęścia na nowej drodze intelektualnego życia - dla mnie brzmiało to jak kanclerz Palpatine po lekturze Paulo Coelho.

Ras_Democritus

Dokładnie wypisałeś i opisałeś niebywałą choć właściwą dzisiejszym odtwórcom muzyki tzw. klasycznej. nieznośną manieryczność, inaczej nienaturalność.
Kocham taniec raczej nowoczesny (choć dalej klasyczny), ale to fikanie na koniuszkach palców, po to by pokazać jak pięknie pływają łabędzie w jeziorze, jest dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego ta pseudo-tragedia oparta na próbie osiągnięcia perfekcji na tym fikaniu budzi we mnie tylko politowanie.
Dodatkowo, ten język - sztuczny, właściwy wąskiej grupie zawodowej, konfliktującej osoby spragnione kontaktu ze sztuką z tzw. wysoką sztuką, domeną wybranych i odpowiednio wykształconych jest dla mnie nie do przyjęcia.

ocenił(a) film na 4
voleon

Coz ile osób tyle opinii :) dla mnie jedynym plusem filmu była piekna scena baletowa. A wlasnie taniec typu ,jazz'' i inne nowoczesne odmiany baletu dla mnie sa nie do przyjęcia.

ocenił(a) film na 5
Ras_Democritus

W większości się zgadzam, ale Portman znakomita? z której strony? mógłbyś rozwinąć?

Dla mnie ta rola obnażyła jej wszystkie słabości. Przez 3/4 filmu ta sama mina: brwi w smutny łuczek i usta jak u 5-latki krzywiącej się na widok zupy mlecznej. Może pod koniec było trochę lepiej, ale wg mnie nie udało się Portman uchwycić przemiany swojej bohaterki w czasie. A może to wina scenariusza? Momentami był tak nachalnie dosłowny i tak łopatologiczny, że jako widz czułam się obrażona - naprawdę wszystko musiało być aż tak wyłożone? Po pierwszych 10 minutach przewidziałam cały film - rolę seksownej koleżanki, napastliwego nauczyciela, apodyktycznej matki, wszystko było ewidentne i nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Stłumiona seksualność, sadomasochizm, molestowanie, lęk przed bliskością - to już było. Pilniczek i drapanie? Zgrane do bólu, człowiekowi przez cały czas siedzi w głowie: "gdzieś to już widziałem".

Aronofsky nie zrobił nic innego jak połączył w efektowną wizualnie całość kilka chwytów, którymi od lat posługują się twórcy thrillerów psychologicznych. Dla kogoś kto widział parę dobrych filmów w tym gatunku sztucznie latająca kamera, omamy wzrokowe i chwyty typu - widz myśli, że w drzwiach pojawi się ktoś tam, a wchodzi ktoś inny + cięcie na zdziwioną minę bohaterki cały film musiał być jedną wielką nudą i powtórką z rozrywki. I dla mnie taki właśnie był. Banalna klisza z głośnym nazwiskiem (Portman) i w ładnym opakowaniu (ale to tylko zasługa dużych ilości pudru, tiulowych paczek i Czajkowskiego - z takiego połączenia każdy operator zrobi perłę).

ocenił(a) film na 8
adonae

Absolutnie nie mogę się zgodzić, iż Portman w tej roli wypadła słabo. W moim odczuciu taką właśnie miała rolę - dorosła kobieta w skorupie dziecka w której zatrzymała ją matka. Kwestia wciąż tej samej miny wychodziła właśnie z braku umiejętności przeistoczenia się w czarnego łabędzia, dopiero kiedy jej drugie JA dochodzi do głosu czyli czarny łabędź możemy zobaczyć odmienioną absolutnie inna a przy tym genialną Ninę. Uważam, iż jej wyczuwalna sztuczność a raczej extramalna introwertyczność były spowodowane całym jej życiem prowadzonym jak na sznurku przez jej własną matkę, do tego kwestia molestowania jej przez Nią - piękna rola pięknie zinterpretowana.

ocenił(a) film na 5
sibel85

Rozłóżmy to na czynniki pierwsze.

O czym jest film? Teoretycznie o ciemnej stronie osobowości, która dochodzi u Niny do głosu. O przemianie z białego w czarnego łabędzia. O odkrywaniu swojego drugiego ja. Innymi słowy - powinniśmy obserwować progres.

Co widzimy na ekranie? Dowody na tę przemianę, czyli ów progres - tyle że zewnętrzny. Krew, pilniczki, szramy na plecach, dziwne przywidzenia, coraz więcej przywidzeń, postępującą choroba psychiczna. Nawet matka Niny wydaje nam się coraz bardziej pokręcona.

Co pokazuje Portman? W 5 minucie filmu jest jak dziecko - OK. W 30 minucie filmu - dalej mina dziecka. Po godzinie nadal dziecko. Po dwóch też. DOPIERO gdy zakłada strój czarnego łabędzia i makijaż sceniczny widać jakąkolwiek zmianę u aktorki. Gdy zdejmuje strój - wraca do swojej miny z początku filmu.

Coś tu jednak poszło nie tak. COŚ jako widzowie powinniśmy zobaczyć w samej Portman. Jakiś złowieszczy uśmiech rzucony ukradkiem w stronę zaborczej mamusi, jakiś cień nienawiści błądzący po twarzy w momencie obserwowania konkurentek, jakiś pierwiastek tego grzechu i cielesnej żądzy, który finalnie dochodzi do głosu w bohaterce. Wtedy końcowy występ byłby tylko wydobyciem się na powierzchnię tego, co od początku było w środku.

Problem w tym, że u Portman w środku nigdy nic nie było. Zagrała to tak, jakby Nina miała siostrę bliźniaczkę, która czasem pokazuje jej się w lustrze, ale tak naprawdę jest zupełnie odmiennym bytem. Stąd końcówka jest sztuczna, bo wydaje się, jakby Ninę opętał zły duch, a nie dokonało się w niej wyzwolenie tej części osobowości, którą tak bardzo chciała ukryć. Rozumiesz? Ten pierwiastek zła obecny w czarnym łabędziu wydaje się obcy, dodany na siłę, a nie zespolony z postacią głównej bohaterki.

Summa summarum wyszedł horror o bidulce baletnicy, którą opętały złe siły, a nie solidny thriller psychologiczny. To wrażenie dodatkowo zostało pogłębione przez efekty specjalne pasujące tam jak kwiatek do kożucha. No, ale bez tego prawdopodobnie w ogóle byśmy się nie zorientowali, że u Portman zachodzi jakakolwiek przemiana - bo ona po prostu tej przemiany nie zagrała.

ocenił(a) film na 4
adonae

Zgadzam się w 100% i bardzo spostrzegawcze uwagi- gdyby to zło pojawiało się w Ninie albo było jakos sugerowane od czasu do czasu film nabrałby sily przebicia

ocenił(a) film na 10
adonae

Podążając za Twoimi sugestiami, najlepiej tworzyć ( a właściwie powielać) sprawdzone schematy. Tylko po co?
Może dla niektórych ciekawe było to, że nie do końca było wiadomo, czy Ninie uda się "wypuścić" z siebie czarnego łabędzia, a jeśli tak, to jakim kosztem.
Może jej niezmienna maska ambitnej dziewczynki starającej się spełnić oczekiwania wszystkich wokół, dodatkowo podkreślała jak bardzo jest uwięziona i jak pod tą wątłą skorupką wszystko buzuje.
Choroba przebudowuje ją od środka, czego na zewnątrz długo nie widać. Toksyczna mamusia i okrutnie wymagająca profesja są niewątpliwie katalizatorami tragicznych zdarzeń, ale otoczenie nie jest jednoznacznie destrukcyjne. Chyba człowiek zdecydowanie lepiej sobie radzi z trudnościami i ciosami, które przychodzą z zewnątrz niż z autoagresją.
Świat Niny poznajemy jej oczami, mamy bardzo subiektywne spojrzenie i do tego chore. Oglądając film po raz pierwszy nie od razu jesteśmy tego świadomi.
Film jest tak skonstruowany, że każdy go odbierze i zinterpretuje trochę inaczej (zależnie od własnych preferencji) i im więcej mówimy na temat tego filmu, tym więcej zdradzamy o sobie.
Więc ja już może na tym zakończę, dodam tylko, że bardzo muszę się powstrzymać. Dla mnie ten film jest genialny i jeszcze nie raz się nad nim zastanowię.

ocenił(a) film na 9
Statystka

Bardzo ciekawa uwaga, ale ... tak naprawdę to każdy film interpretujemy nieco inaczej (bo jesteśmy nieco inni). "Nie doświadczamy świata bezpośrednio, doświadczamy jedynie subiektywnej rzeczywistości". Również uważam film za świetny, pomimo komentarzy z którymi się właśnie zapoznaje (a które są również bardzo trafne i interesujące). Pozdrawiam

ocenił(a) film na 4
krzysiek34_ol

To prawda nasze typy osobowości, osobiste doswiadczenia, wiek, światopogląd itd. wpływaja na ocene dlateg fabula zawsze jest oceniana subiektywnie. Tylko od strony technicznej film można ocenic bardziej obiektywnie - jaka jest akcja kamery(czy sie trzęsie), gra aktorów. Ale i tu czasem nie ma obiektywizmu bo obraz krecony trzesaca sie kamera wpisuje się w sztukę Dogmy i dążenie do bardziej realistycznego ukazania akcji.

ocenił(a) film na 4
adonae

łopatologicznie powiadasz? Reżyser nie zasugerował nawet co to za choroba -mozemy tylko się domyslac ze to schizofrenia. Ciekawszy byłby dla mnie film opowiadający historię horej osoby która rozumie to ze jest chora i coś z tym robi (jakos główna postać nie dziwila sie tym ze ma zlozone halucynacje, nie szukała pomocy czy wiedzy na ten temat co jest cholernie dziwne dla mnie). No i rzeczywiscie ta stlumiona seksualność. Jak wiadomo czasem stany nazywane opętaniem moga byc powiązane ze stłumiona seksualnością. Tylko ze widz nie dostaje żadnych ,informacji' . Glowna postac powoli sunie w kierunku przepaści i nic widz z tego nie ma.

ocenił(a) film na 4
Ras_Democritus

Tak. Dokladnie. Reżyser jakby nie za bardzo lubił umieszczać w swoich filmach jakieś ,wiarygodne'' motywy. O ile w Requiem bylo dużo przesady i nieco ignorancji w temacie narkotyków o tyle można to było ,,Requiem'' przebaczyć bo film naprawdę robil wrażenie.
Natomiast ,,Czarny łabędź'' to studium obłedu polegające na wrzuceniu kilku bardzo rożnych chorób psychicznych do wora. Nie wiemy co dolega dziewczynie pojawiają się natomiast jakies dziwne niepotrzebne sugestie i symbole- wiele osób sugeruje że matka dziewczyny ja molestowała nie jest to jednak bezpośrednio wyjasnione.Nie mówiąc juz o tym ze wszystko wskazuje na schizofrenię ale tu rowniez malo nam, widzom wyjasniono. Skupiono się natomiast na tanim efekciarstwie - typowym dla tego reżysera. Bylo wiec dużo nic nie wnoszących, i niezbyt przyjemnych dla oka kompulsywnych zachowań seksualnych, niewiarygodnie chore wizje i żadnych wniosków. Dziewczyna była chora ale nikt o tym nie wiedział, nie szukała pomocy ani nawet informacji na temat swoich dziwnych wizji. Cały ten film jest jak taniec szaleńca który groteskowym krokiem sunie w kierunku przepaści i dla widza nic pozytecznego z tego nie wynika. Jedyny plus to piekna scena finalowa z tańcem Natalie Portman i cudowną muzyką.

Cadavera

No, chyba trochę przesadzasz. Sam nie przepadam za Aronofskym - jego "Noe'go" uważam za totalny chłam i śmiałem się przy okazji tego właśnie tematu, że Aronosky od samego początku swojej kariery, chciał nakręcić biblijny blockbuster o zbawcy ludzkości, ale ktoś mu doradził, żeby wcześniej poudawał, że jest "ambitny", "wicie, rozumicie...", tak będzie lepiej, no i Darren nakręcił kilka niby to ambitnych projektów, koszmarnie pretensjonalnych a ambicji, tudzież rzeczywistej mądrości było w nich tyle co szlachetnego kruszcu na pozłacanej metalowej figurce.

Nie uważam też, że Aronofsky chodzi chodzić w jakieś twórczej chwale - w sumie jego filmowe dzieła zostają oceniane w miarę tak jak oceniane być powinny - dostał niezłe baty za "Źródło", raczej nikt nie doszukuje się w tym filmie miana arcydzieła a miało to być rzekomo wyczekiwane i wychuchane jego filmowe dziecko. Jeszcze na domiar złego zostawiła go żona i to nie dla byle kogo, bo dla samego Jamesa Bonda! "Requiem..." jest co prawda jeszcze gorsze - totalny, pretensjonalny, pseudo artystyczny bełkot dziś nikomu już niepotrzebny. Aronofsky jednak wygrał tym filmem to i owo, głównie poprzez zaprezentowaną formę - wtedy taka wizualna sieczka to była jakaś nowość, rzadko spotykana w kinie fabularnym - natomiast sam scenariusz to było po prostu gówno.

"Zapaśnikiem" i mnie kupił. Rzeczywiście, film naprawdę się wybija, jest skromny, nieprzesłodzony, niczym nie epatuje a sam scenariusz jest zwyczajnie naprawdę dobry. Nie mogę też się pozbyć wrażenia, że Rourke chyba celowo się oszpecił. Pokażcie mi drugiego aktora, który przeszedł tak totalną metamorfozę - od czołowego amanta do kolesia o którym ostatnią rzeczą jaką można o nim powiedzieć, to że jest przystojny. A Micke'owi się udało. Jest teraz lepszym aktorem niż kiedy uwodził Kim Basinger. Jaki los by go czekał, gdyby nie pokancerował sobie gęby? Robiłby pewnie to samo co Richard Gere - czyli niewiele, poza błyskaniem nadwątlonym czasem męskim wdziękiem.

No a "Czarny Łabędź". Ciekawa jest z nim sprawa, bo to dla mnie ten film jest zarazem świetny jak i dość miałki. Ot, taka dosyć schizofreniczna, nomen omen ocena. Na plus na pewno trzeba zaliczyć Natalie - Ta dziewczyna naprawdę sporo potrafi i nie piszcie, że nie. To widać. Świetnie oddaje emocje, płacz, gniew, uśmiech - po prostu chce się na nią patrzeć, chce się słuchać jak mówi, jak się porusza. Widać, że ta rola kosztowała ją naprawdę dużo i nie sądzę, że można by się tutaj do czegokolwiek przyczepić. A że jedna czy dwie miny? Nie przesadzajcie. A De Niro to co? Albo Pacino? Albo Freeman? Co? Dysponują zestawem kilkudziesięciu różnych min? Aktor jest dobry nie wtedy kiedy ma gębę z plasteliny, tylko kiedy ta jego "jedna" mina jest na tyle charakterystyczna, że się ją zapamiętuje. Jest to prostu jakiś rodzaj charyzmy - pewna wyjątkowość w spojrzeniu, w gestach itd. Np. jedyny w swoim rodzaju jest półgębiczny uśmiech Harisona Forda, albo "luzactwo" Willisa, delikatność Michelle Pfeiffer. Nie do podrobienia jest, czy może raczej było, z lekka ironiczne spojrzenie Seana Connery. Można tak wymieniać jeszcze długo. Marny aktor to taki, którego spojrzenia nie zapamiętujemy, który niczym się nie wyróżnia, który w swojej postawie jest jedną, wielką, chodzącą banalnością. Vide Cichopek, sexi mama, Katarzyna czy inna Mucha.

Wracając jeszcze do Łabędzia. Ten film wyróżnia się też właśnie obrazem, plastycznością, kompozycją kadrów... Jest doskonała scena kiedy Nina stoi za kulisami, widzi rozpoczynający się słynny "taniec łabędzi" i jednocześnie dostrzega, czy może jej się wydaje, zachowanie Lily i jej (Niny) partnera ze sceny. I ten kontrast: tutaj piękno, perfekcja wykonania a z drugiej strony ile to wszystko kosztuje. W sumie nic oryginalnego, ale wypadło świetnie. Pewnie też dlatego że uważam "Jezioro Łabędzie" za wyjątkowo filmowy balet. I właśnie "Czarny Łabędź" jest najlepszy wtedy kiedy nie ma w nim dialogów, jest tylko ruch, taniec, jęki bólu itd. To wypada super. Rzeczywiście cała ta warstwa psychologiczna wyłożona w dialogach brzmi dosyć czerstwo, banalnie, zgadzam się, że zbyt dosłownie. Generalnie jednak film zdecydowanie na plus.

ocenił(a) film na 4
Nick_filmweb

Zgodzę się absolutne ze wszystkim oprócz tego e ja osobiście nie powiedziałam ani jednego złego słowa o Pani Portman (ten fragment komentarza powinien być skierowany do innego internauty) jak również mnie sam zaś ,,Labędź'' nie urzeka. Ciekawa akcja kamery i sposob ukazywania akcji jest widoczna między innymi w ,,Requiem'' i dla przykładu wymienie inny film wyreżyserowan NIE przez Pana Aronowskyego : ,,Futro: portret wyobrażony Diane Arbus''. W tych filmach sama forma przedstawienia była ciekawa, intrygująca, budująca uczucie niepokoju, piękna, dwuznaczności. W ,,Łabędziu'' niestety widzę tylko chory potok myśli Niny i żadnej, głębszej historii.Nie ma też intrygujących ujęć są jednoznaczne sceny (nie mam na myśli tu tylko scen o charakterze seksualno-erotycznym) ten film jest jednoznaczny i nie ma w nim tajemnicy.Nie ma nawet wniosków dla widza. Można by było go tylko uznać jako ciekawy obraz przypadku medycznego ale niestety-nie bylo nam to dane bo bohaterka nie jest świadoma swojej choroby podobnie jak i jej otoczenie.Można jhedynie uznać wartość tego filmu przez bardzo dobrą gre aktorską Natalie Portman , za sceny tanca i muzykę. Za nic więcej.

Cadavera

Piszesz na początku że absolutnie zgadzasz się ze wszystkim co napisałem po czym okazuje się, że nie zgadzasz się z niczym. Hm, interesujące.

ocenił(a) film na 4
Nick_filmweb

Zgadzam się z 2 akapitami o skłonności Aronowskiego do taniego efekciarstwa i z połowa opinii o ,,CzarnyM Łabędziu''.O ,,Zapaśniku'' nie moge nic powiedzieć poniewaz go nie widziałam. A to z czym się zgodze to cytujac ciebie : ,,dla mnie ten film jest zarazem świetny jak i dość miałki. Ot, taka dosyć schizofreniczna, nomen omen ocena. Na plus na pewno trzeba zaliczyć Natalie - Ta dziewczyna naprawdę sporo potrafi '' Dalej piszesz w całym akapicie o tym jaka aktorsko jest Natalie Portman-zgadzam się z tym. A na końcu stwierdzasz : ,,Rzeczywiście cała ta warstwa psychologiczna wyłożona w dialogach brzmi dosyć czerstwo, banalnie, zgadzam się, że zbyt dosłownie. ''. Rożnica polega na tym że dodatkowo widzisz w tym filmie dobrą akcje kamery, ciekawe kadry-ja nie. Dla kazdego z nas tez co innego jest ważne w filmie. Mozemy więc doceniac podobne wady i zalety ale dla kazdego wada lub zaleta moze byc ,więcej warta' i zadecydowac o ocenie. Ja oczekiwałabym by rozwinieto warstwę psychologiczną czy tez dostarczyłoby mi wiedzy o chorobie/leczeniu Niny i o wyjaśnieniu dlaczego i jak postrzega ten świat w swoich wizjach.

ocenił(a) film na 6
Ras_Democritus

O ja cię... aleście się rozpisali! Może się czuję przesadnie ważny, ale że temat poszedł ode mnie, to odpowiem tutaj tak zbiorczo - trochę Was krzywdząc, bo każda z tych wypowiedzi zasługuje na osobny post, na co czasu nie ma...

No to po pierwsze: cieszę się, że mogę czytać tak dużo stonowanych wypowiedzi, gdzie ludzie się nie zgadzają, ale ze sobą pięknie dyskutują, zamiast pizgać mięchem. Mało mam ostatnio czasu na oglądanie (zwłaszcza kinowych nowości), jeszcze mniej na dyskutowanie na forum, ale widzę, że krążące ostatnio w ludzie pogłoski o nieodwracalnym zdziczeniu filmwebu uznać trzeba za przesadzone.

Po drugie: ten cały taniec. Osobiście nie uważam, że klasyczny balet - niech to będzie nawet i ten Czajkowski - zawsze jest nudny i anachroniczny, a współczesny to już tylko super. Podział idzie raczej w poprzek: i tu, i tu jest pewnie po równo chłamu i arcydzieł. Jak widzę choreografie Tanztheater Wuppertal albo Factory, to to oczywiście wyrywa z butów - ale dużo jest też rzeczy, gdzie nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jedynym sensem tańca jest terapeutyzowanie tych, którzy normalnie nie przebrnęliby bez zwichnięcia kostki przez kurs poloneza przed studniówką. Tak czy inaczej - akurat taniec i muzyka były w "Czarnym łabędziu" wykorzystane moim zdaniem z sensem: nie było epatowania wirtuozerią i akrobatyką, muzyka brzmiała jakoś kulawo i niepokojąco, kadry były szarpane prawie jak z Dogmy, prowadzone prawie z punktu widzenia tancerek, a wszystko po to, by wiarygodniej oddać tę mniej lukrowaną stronę zawodowego tańca: hektolitry potu, zerwane mięśnie i ścięgna, sztywniejące kostki i przeguby, połamane paznokcie, krwawe odciski. I to się moim zdaniem udało - ale, jak napisałem, przez mniej więcej pierwsze pół godziny filmu.

Po trzecie: co do Portman - nie zgadzam się z adonae (a blisko mi do zdania sibel85), że dynamika to jedyna oznaka aktorskiej dojrzałości; rozumiem, że do takiego utożsamienia może prowokować też konstrukcja filmu, typowa dla Aronofsky'ego łopatologia demonicznej przemiany, ale to chyba niejedyna droga. Owszem, Nina nie zmienia się w sposób linearny, ale jest w tym jakaś dynamika tak jakby zwinięta do środka, różne odcienie błyskawicznie zmieniającego się natężenia neurozy. Tak zatem - Portman nie jest progresywnie dynamiczna, ale autentyczna: napięta, podskórnie naładowana jakąś ciemną energią, rozsadzana przez swoje wewnętrzne demony; problem w tym, że jak tylko Aronofsky te demony próbuje wypuścić na zewnątrz, to robi się do spadu kiczowato. A czy się to widzi, czy nie - to już indywidualna kwestia. Ty twierdzisz, że nie - mnie się wydaje, że tak.

Po czwarte: powtórzę się, że najbardziej wkurza mnie w tym filmie (co zauważa też wiele z Was) właśnie przewidywalność, kiczowatość, oczywistość, nachalna symbolika, naiwność przystrojona w - nomen omen - piórka nie wiadomo jakiej głębi, narkotykowo-seksualna prowokacja kompletnie pozbawiona i sensu, i autentycznie prowokatorskiej siły.

Po piąte: drobiażdżek do tego, co pisze Nick_filmweb - dzieląc z Tobą szacunek i uważanie dla wielkiej roli Rourke'a w "Zapaśniku", odpowiadam na Twoje retoryczne pytanie, kto jeszcze dał się tak oszpecić na użytek filmu. Odpowiedź - przychodzi mi do głowy najmniej jeden, ale za to spektakularny przykład: Robert DeNiro we "Wściekłym byku".

Ras_Democritus

Ale jakie "oszpecić"??? Właśnie całe dzieło w tym, że Rourke po prostu tak wygląda! Przecież do roli zapaśnika nie przechodził żadnej charakteryzacji, ani nie przytył, ani nie schudł - tylko po prostu jego fizis idealnie wpisała się w tę rolę. Także pisałem o czymś zupełnie innym, o tym, że Rourke właśnie dzięki temu, że zbrzydł, że obecny jego wygląd jest totalnym przeciwieństwem tego jak wyglądał kiedyś sprawiło, że został doceniony jako aktor i gdy dawni pięknisie hollywood typu właśnie Gere nie mają właściwie już co grać, Rourke przeżywa swój w pełni twórczy comeback.

ocenił(a) film na 9
Nick_filmweb

Panowie, skoro o poświęceniu dla roli mowa, i de Niro został przywołany do tablicy, to można wspomnieć o jego kilkugodzinnych charakteryzacjach do roli Frankensteina (dobrze że nie musiał sam tak zbrzydnąć ;)). A co do Rourke'a, to czy przypadkiem nie dostaje ról za to że "pięknie zbrzydł", tylko za to jak pięknie się z dna podźwignął? Wielu aktorom się ta sztuka nie udała. Pozdrawiam

krzysiek34_ol

Właśnie najlepsze w jego przypadku jest to, że zbrzydnięcie wybitnie mu pomogło.

ocenił(a) film na 7
Ras_Democritus

Tak pokrótce napiszę, że film w znacznym stopniu podobał mi się. Ten spektakl wokół, którego kręci się cały film i styl, desperackie dążenie do perfekcji za wszelką cenę.
Słabą stroną jest natomiast pewne pójście na skróty w obszarze przemiany głównej bohaterki. A przede wszystkim w sposobie przedstawienia jej choroby, omamów. Jako, że mamy opowieść o dwoistości natury Niny, to nie obejdzie się bez widzeń odbicia swojej mrocznej strony, tandetnej i dosłownej symboliki przemiany w czarnego łabędzia, czerwonych oczu i innych tego typu średnio pasujących atrakcji. Na pewnym poziomie brak temu obrazowi wyczucia i klasy, jakie miały np. "Fight Club'' czy ''Mulholland Drive''. Nie da się tych filmów postawić obok siebie.