Dla mnie reżyser jest bohaterem na równi z baletnicą- zmagał się, zmagał, aż w końcu opanowała swoje wewnętrzne demony i zatriumfował;)
Od pierwszych ujęć śmiałam się pod nosem z tego, jak jest budowane napięcie. Np. scena, w której Natalie Portman odrabia "zadanie domowe" w sypialni i nagle spostrzega matkę przy łóżku- muzyka i ujęcia kamery byłyby bardziej adekwatne, gdyby siedział tam facet z siekierą.
Zgrzytało, nie współgrało. Do tego zaskakująco mierna gra aktorska Vincenta Cassela. A potem... zakończenie. I jak tu ocenić film jako spójną całość?
jakby tam siedzial facet z siekiera to dalej by odrabiala to zadanie. Matka byla ta osoba ktora miala wywolac taka reakcje glownej bohaterki i idealnie to zostalo pokazane.
Przeczytałam, co napisałam i dopiero teraz zrozumiałam, że w tej scenie chodziło o jej "wewnętrzną matkę", czyli w nawiązaniu do Freuda. Wciąż mi to nie współgra jak i wiele innych scen.