obraz, co ciekawi, podnieca, nęci, rozchyla usta, ale i odpycha, niesmaczy, gdzieś gubi widza. To pierwsze, to co rajcuje, to tylko końcówka filmu - od momentu przemiany. Dlaczego? Emocje najsamprzód! Aronofsky wydobywa to z aktorów, jak mało kto. Dalej - historia obłędu, schizofrenii, pasji. I wreszcie muzyka, aura, atmosfera. Ale pierwsza część filmu drażniła przeokrutnie - z powodu podszycia wspomnianej obsesji seksem. Ale podszycie to, osobiście, zdawało się być tylko formą, która przysłoniła treść. Nie rzecz w tym, że sceny seksu mnie przeraziły, ale rzecz w tym, że poruszone zostały 2 przestrzenie, dwa światy, które właśnie przez to, że zostały poruszone na raz, zostały ominięte, ledwo liźnięte, zaledwie zarysowane. Dopiero koniec seansu, kiedy seks "wypełnił" swą rolę... dopiero wtedy film stał się arcydziełem! Stąd tylko i aż 8/10
mało komu udaje się wyjąć mi słowa z ust, pozwolę sobie się tylko nie zgodzić z tym, że Aronofsky wyciąga z ludzi cokolwiek, przeokrutnie do mnie nie przemawia i absolutnie nie rozumiem całej tej sraczki na jego temat acz ten film mu się udał, w sumie nie jemu, Natalie się udał bo i treść i innych i dialogi zostawia daleko w tyle za swoją grą. To był dla mnie prawie taki kunszt jak Ledger w Batmanie..