Dla mnie ostrzeżenie, by nie ufać nazwiskom. Scorsese raczej się nie mylił, a tu proszę: wyszła kompromitacja na tle wcześniejszych dzieł. Sam De Niro to nieco za mało, podobnie jak stylizacja epoki, która w zasadzie nie odbiega w żaden sposób od bezpiecznego przedstawienia wrogich "białych", wykorzystujących Indian. Jako temat społeczny film może i ważny, ale w żaden sposób nowatorski na tle podobnych podejmujących trudne rozliczenia z amerykańską historią. By nie powiedzieć po ludzku po prostu nudny, przeciągnięty, bez wyrazistych bohaterów. Godna zapamiętania scena Ernesta z żoną w przerwie podczas rozprawy.