Podobał mi się ten film, taki film na sobotni wieczór.
Jeżeli ktoś oglądając go ma chęć na kino ambitne, to oczywiście się rozczaruje. Ten film jest patetyczny, i trochę ckliwy. Taki po prostu jest i nie mozna miec do tego pretensji ,bo jest to ekranizacja familijnej ksiazki "War Horse" Tłem obrazu jest wojna, ale to nie film o wojnie tylko epicka opowiesc o przyjaźń pomiędzy nastoletnim Albertem a koniem Joeyem z I -Woja Swiatowa w tle - której 'narratorem' jest sam kon. Kon ktory przechodzi z rąl do rąk, aby odnalezc swojego właściciela...
Realizatorom filmu udało się ująć tak " emocje koni' ze widzowi zdaje sie, że na ich pyskach maluję się strach, kombinowanie "co dalej zrobić", przywiązanie, smutek, czy tez ..desperacja..
Co jeszcze jest inne- zazwyczaj filmy typowo wojenne ukazją jedna stronę obozu wojennego, (my i wróg) ludzie do ktorych się przywiazujemy , ich codzienność, to za czym tesknia, to co stracili, stają się nam blizsi i sie z nimi indentyfikujemy, tu w tym filmie Joeye przechodzi z rąk do rąk, strona frontu jest nieistotna (czy to Anglicy, Francuzi, czy Niemcy - to po prostu ludzie pośród których zawsze znajdzie sie ktos przyjazie nastawiony do koni ). Jezeli jest tu juz okrucienstwo wojny przedstawione to w tym spolecznymn wymiarze - ze ludzie ktorzy mogliby byc na codzien przyjaciolmi, znajomymi na haslo "mamy woje" musza do siebie strzelac . ( mocna ten watek zostal zaakcentowany w scenie gdy 'dwoch wojennych wrogow" probuje uratowac konia zaplatanego w kolczaste druty)..
Ale jeszcze raz: zdjecia, ten brazowo-bury klimat, efekty jak dla mnie super :)