Po zrealizowaniu w Holandii kilku głośnych i nagradzanych filmów, Paul Verhoeven powoli przygotowywał się do opuszczenia ojczyzny na rzecz kusicielskiego Hollywood, które od jakiegoś już czasu wyrażało swoje zainteresowanie jego osobą. Przymierzano go do reżyserii "Powrotu Jedi", miał adaptować Lovecrafta, lecz koniec końców nic z planów tych nie wyszło. Powstał więc "Czwarty człowiek", w pewnym stopniu popisowy thriller, który miał ostatecznie przekonać hollywoodzkich bonzów do powierzenia Verhoevenowi większego budżetu niż ten, na który mógł on sobie pozwolić w Holandii. "Czwarty człowiek" pełen jest mniej i bardziej dosłownych cytatów i fascynacji zaczerpniętych z najprzeróżniejszych zakamarków filmowego wszechświata. Pojawiają się odniesienia do "Gabinetu doktora Caligari", "Trzeciego człowieka", oczywiste są też skojarzenia z Hitchcockiem czy pewne pokrewieństwo z ówczesnymi thrillerami De Palmy. Film Verhoevena momentami sprawia nawet wrażenie typowo amerykańskiego produktu lat 80-tych, który zatracił własną tożsamość, tonąc w odniesieniach. Jest to jednak tylko mylne wrażenie, bo choć ostateczna struktura przypomina tradycyjne kino amerykańskie, a intryga w swoim suspensie, ale i nieprawdopodobieństwie przywodzi na myśl kino Hitcha, to przede wszystkim jest tu sporo europejskiego szaleństwa i śmiałości. Doskonałe wrażenie robią surrealistyczne sceny dziennych koszmarów i halucynacji, przywodzące na myśl wyobraźnię Lovecrafta i Daliego, a homoerotyczny wątek z katolickimi symbolami w tle to już czysty Pasolini. Malkontenci będą narzekać na pewne nieprawdopodobieństwo fabuły, a ta sama w sobie wydawać się będzie całkiem znajoma, bo Verhoeven wykorzystał później kilka elementów "...człowieka" przy realizacji "Nagiego instynktu", ale warto ten wciągający thriller obejrzeć i przekonać się jak mogłoby wyglądać dwie dekady temu kino De Palmy, gdyby ten miał większe jaja. ;)