Przedstawienie szarej rzeczywistości z nielicznymi zabawnymi elementami. Zakończenie łatwe do przewidzenia. Role też nie wymagały specjalnego talentu aktorskiego... Film można oglądnąć by 'zabić czas' ale jeśli szukacie zabawnej komedii - nie polecam. Słaby film jak na producentów 'Bridget Jones'
naprawdę ? trzy punkty ? Sądziłam, że Ci się nie spodoba, ale nie aż tak. W którym momencie ta szara rzeczywistość jest płytko pokazana. Wydaje mi się, że następuje takie oto zjawisko, relacje Nat i Josha okazują się po pierwszym zauroczeniu rzeczywiście płytkie a ten fakt jest mylony z płytkim pokazaniem. Tak samo z żartami, one z kolei jak je wyjąć z kontekstu to są często niewybredne i budzące konfuzję w wielu wrażliwych osobach, gdy tak naprawdę pełnia w tym filmie rolę uwypuklania różnic między głównymi bohaterami i ich przyjaciółmi oraz rodzinami. Tematyki zawartej w tej komedii starczyłoby na kilka filmów, wszystko dla wielu osób dzieje sie za szybko i wydaje się potraktowane po łebkach , tym niemniej nie zauważam tam płytkości, a przeciwnie można by przytoczyć wiele trafnych, choć gorzkich prawd przekazanych pod płaszczykiem kpiny i sarkazmu.
Może byłam bardzo surowa, ale seans był dla mnie cierpieniem. ;] Było kilka fajnych i zabawnych scen, ale giną w morzu wymuszonego, oklepanego humoru. Niektóre żarty sytuacyjne przeciągnięte do bólu i w efekcie bardziej żenujące niz rozśmieszające. Co mi się głównie nie podobało:
- stereotypowe postaci oparte na kontrastach, ale bez prawdziwej osobowości,
- problemy zaczynają się nagle jak za dotknięciem różdżki z chwilą wstąpienia w związek małżeński i potem jest tylko spadek po równi pochyłej
- główna bohaterka grana przez Rose Byrne - co najmniej przez połowe filmu robi zdegustowaną minę, która burzy dla mnie czwartą ścianę, szczególnie podczas scen terapii małżeńskiej (a te sceny m.in. prominentnie pokazują jak płytko do tematu podeszli twórcy). Odczytuję z jej twarzy "co ja tu robię?" - nie tylko w tym gabinecie, ale całym filmie.
- scenarzysta i reżyser bez Sachy Barona Cohena jakoś nie może się odnaleźć w swojej roli. Niewybredne żarty mają za zadanie wynieść film poza ramy zwykłej komedyjki pod pozorem łamania tabu, ale tak naprawdę zatrzymują się tylko na wywowyłaniu senności lub zażenowania - tu w zależności od widza. Dawno nie widziałam tak niepotrzebnej sceny jak ksiądz charczący przy udzielaniu ślubu. Ani nic nie wnosi, ani nie rozśmiesza. Serwuje nam tyko po raz pierwszy obrzydzoną minę Rose Byrne.
Zgadzam się że ich relacja jest płytka, to oczywista oczywistość, ale też jest płytko i po łebkach pokazana. Zauroczenie zauroczeniem ale takie dogłębne różnice w charakterach nie pojawiają się znienacka. W filmie zaczynają stwarzać problemy, jak wcześniej napisałam, dopiero z chwilą zawarcia małżeństwa. Ach ta przeklęta instytucja od razu zabija wszystko, co dobre w związku! ;]
Tak naprawdę film nie przedstawia żadnego komentarza na współczesne małżeństwo, każdy zakończy seans z takimi samymi przekonaniami, z jakimi go rozpoczął. No, najwyżej można dojść do wniosku, że z małżeństwem jest jak z loterią - albo trafisz, albo stracisz i od razu lepiej sobie darować, bo traci się tylko czas, a lepsza okazja może przejść koło nosa.
Nat ma często minę, która znamionuje jej obawę o to co zaraz sie wydarzy. Np. odpreża sie po burzącym klimat drobnomieszczańskiego wesela "występie" drużby w romantycznym tańcu, ale zaraz jednak czeka ją zimny prysznic w postaci rapującego męża i znienawidzonego przez nią jego przyjaciela. Ten zwiazek nie zaczął zjeżdzać po równi pochyłaj z momentem zawarcia małżeństwa, papier nie ma tu nic do rzeczy, oni dopiero zobaczyli siebie takimi jacy są w otoczeniu rodzin, znajomych , przyjaciół. Gdyby jeszcze pobyli w oderwaniu od tych realiów to pewno by wytrwali dłużej. Jak dla mnie ta komedia pokazała wagę wpływu na małżeństwo presji rodzin i innych bliskich osób, a także jak niebezpieczne jest spychanie w podświadomość rozmaitych drażniących przywar i wątpliwości. Generalnie, ten film podważa stereotyp, że przeciwieństwa sie przyciągają, jak widać na krótką metę. Dobra była tez kpina z psychoterapii, tak zjadliwa jak wyśmiewanie rozmaitej maści pseudo- psychologów w Mentaliście :). podobała mi sie tez gra słów w dialogach i konfrontacja wyobrażenia angielskich dziewczym od reklamy o Amerykanach z wykształconym spadkobiercą fortuny.