i chyba właśnie tego najbardziej mu brakowało. "Wywiad..." był taki wysublimowany, mało krwi, świetna historia. Największym minusem tego filmu jest rozlewająca się czerwona maź po ekranie. Widza potraktowano jak głupka - "uwierzysz, że to wampir, dopiero jak zobaczysz hektolitry krwi i latające kończyny". Reżyserzy nie mogli się zdecydować, czy pociągnąć w stylu Quentina - "Od zmierzchu do świtu" (stwory a'la nietoperze), czy w stylu "Matrixa" - ludzie jako żywe baterie, czy też w stylu "Zmierzchu" - wampirza love story.

Film sam w sobie nie jest zły, dałam trochę na wyrost 7/10. Niemniej w tej historii jest czegoś za dużo i czegoś za mało. Za mało dopracowania szczegółów, za dużo niesmacznych kawałków (ludzkiego mięsa).

Podobały mi się takie kwestie jak przystosowane do dziennej jazdy samochody, domy etc.

To co mi się nie podobało to również gra aktorska. Bardziej drętwych wampirów od Ethana Hawke i Sama Neilla dawno nie widziałam. Dobry wampir to charyzmatyczny wampir. Nawet jak jest sztywny (w pełnym tego słowa znaczeniu) to musi nadrabiać całą resztą. ;)