...czyli: GENIALNY pomysł, a taka sobie realizacja. Bo "Daybreakers" to całkiem nowe spojrzenie na okupowane ostatnimi czasy wampiry, wplatane coraz nieudolniej w horrory, romanse i filmy akcji. Za przykład oczywiście może posłużyć chwalony przez oczywistą część mieszkańców kuli ziemskiej "Zmierzch". Czyż to nie dziwny przypadek, że "Daybreakers" przetłumaczony został na "Świt"? No i weźmy pod uwagę jeszcze imię głównego bohatera obu produkcji - Edward. Ciekawe.
Ale wracając do "Świtu"... Zmarnowany potencjał. Przedstawienie wampirów jako dominujących na Ziemi, zrobienie z nich pseudo-człowieka i ukazanie ich codzienności jako praktycznie nie różniącej się od naszej - to strzał w dziesiątkę. Świetny klimat, nie powiem. I jest to zdecydowanie najmocniejszy atut filmu, w zasadzie chyba jedyny, niestety. Bo na tym plusy się kończą. Aktorstwo nie należy do wybitnych, ale też nie mamy do czynienia z melodramatem. Tak naprawdę tylko Sam Neill przykuwa uwagę, ale tego się akurat po nim spodziewałem. Twórcy poszli ciut na łatwiznę i od pewnego momentu oglądamy na ekranie sieczkę, zamiast budowania odpowiedniej atmosfery. Przy tym wychodzą na jaw bardzo średnie efekty specjalne, których na szczęście nie ma w dużych ilościach. Wybuchające wampiry - śmiech na sali... No i film jest bardzo schematyczny, bez problemu można przewidzieć z połowę wydarzeń (zasadzka na konwój, przemiana w człowieka, rozmowa telefoniczna kumpla Eda, i jeszcze parę innych). Ale... Można obejrzeć. Żeby przekonać się, jak NIE należy filmować świetnego pomysłu.