Nigdy nie zapomnę tych wieczorów spędzonych z mamą przed telewizorem (ja zakochana po uszy w piosence "The Time of My Life", których słów ni w ząb nie rozumiałam, ale znałam refren na pamięć lepiej niż paciorek przed snem, i moja mama oddana fanka Patricka Swayze, dopingująca cicho, by w końcu zdjął tą przeklętą koszulę) przy "Wirującym Seksie". Mieliśmy kasetę wideo (stare dobre czasy) i puszczaliśmy ją średnio raz na miesiąc, aż w końcu znałyśmy każdą kwestię każdej postaci w filmie. I choć znałyśmy na pamięć scenariusz i zakończenie, za każdym razem ekscytowałyśmy się w tych samych momentach, w tych samych momentach się wzruszałyśmy i w tych samych momentach chciałyśmy skopać tyłek zarozumiałemu posiadaczowi "sieci hoteli".
to jest właśnie magia tego filmu- oglądasz setny raz, a i tak ciągle przeżywasz wszystko tak samo... :)
Oglądałam ten film dzisiaj co najmniej po raz dwudziesty i mogę go obejrzeć jeszcze ze sto razy. To ten typ filmu, który można oglądać na okrągło i nigdy się nie znudzi. Jest po prostu rewelacyjny, nie ma takiego drugiego. Dla mnie jest on jeszcze bardziej sentymentalny, ponieważ Baby przypomina mi pewną dziewczynę.