Ogląda się o wiele lżej i przyjemniej niż oryginał z 1960 roku. Mimo sporej dozy kiczu, film
hipnotyzuje już od pierwszych scen, ma w sobie jakiś magnetyzm. Większość scen to kopia z
filmu Godarda ale zrobiona z polotem, zakończenie znacznie lepsze, jak dla mnie.
Rzeczywiście Gere i Belmondo są na dwóch biegunach. Mimo że na pierwszy rzu oka podobni to jednak ta sama postać jest zupełnie rózna w wykonaniu obu panów. To co mi sie spodobało w wersji z 83' to niewiarygodna lekkość i klimat beztroskiego lata mając 16 lat kiedy juz wie się że za 4 dni zaczyna się szkoła i treba powoli zacząć się mierzyc z tym problemem;) Tak właśnie widze postać zbudowaną przez Ryśka, jako małego chłopczyka, narcystycznego buntownika z niewiarygodnym ogniem w środku. Belmondo za to był posępny, typowo francuski, z melancholijnym spojrzeniem i jakby pogodzony z tym jak zakończy się cała historia. Nie zmienia to faktu że swietnei się ogląda obie wersje ze wskazaniem na Goddarda. Tamten z 60' moim zdaniem nie jest tak porwany, może to kwestia montażu, nei wiem. Moze po prostu dlatego że wersja amerykańska jest jakby bajeczką, i czuje się to od początku, we francuską mógłbym uwierzyć. Może to o to chodzi. Ale na obu filmach świetnie się bawiłem. Tyle:)
Nie oglądałem tej wersji i nie mam zamiaru ale bardzo naciągane jest w oryginale używanie angielskiego, nawet nie było to konieczne w tamtej scenie. Dlatego też to jest powód dla którego trudniej mi jest uwierzyć we francuską wersją samą w sobie.
Szczerze mówiąc, wstyd się przyznać, nie wiedziałem, że Breathless z Richardem Gere to remake filmu Godarda. Koniecznie muszę zobaczyć pierwowzór. Mnie się wersja z Gere bardzo podobała, a laseczka grana przez Valerię Kaprisky - boska :-)
Tym, którzy lubią sobie popatrzeć na Kaprisky polecam "Kobietę publiczną" Żuławskiego. Tam dopiero dziewucha wyprawia... :)