Tia, film byłby całkiem w porządku, gdyby jego klimat był bardziej konsekwentnie zbudowany ( w sumie to chyba raczej nic dziwnego, skoro jak wyczytałam, zabierało się za niego aż trzech reżyserów-a gdzie kucharek sześć...). W rezultacie powstała dziwaczna rzecz, której akcja oscyluje między horrorem i farsą, co zostało jeszcze uwydatnione przez absurdalną miejscami muzykę. W ogóle muzyka w tym filmie to rzecz dość kuriozalna, między naprawdę genialnymi kawałkami znalazła się na przykład prymitywna melodyjka wygrywana na banjo, która posłużyła do zilustrowania dramatycznego pościgu-normarnie ręce mi opadły ( a razem z nimi emocje), kiedy to usłyszałam.
Pearce taki sobie, Carlyle super no i to wszystko. W sumie do przełknięcia :D chociaż nie dla wszystkich.