Jest nią aktor grający głównego bohatera. A raczej jego uroda. Pominę milczeniem to, że prawdziwy Henry był degenratem, a nie dobrą dupą, bo to chyba nie o to tu chodzi. Film jest po prostu nieziemsko tępy. Moja ulubiona scena to ta, w której lekarz ładuje dziesięciolatkowi sztuczne oko do zakrwawionego, brudnego oczodołu. Cód, miud i ożeszki.