Z pewnością zupełnie inna od poprzedniej zaprezentowanej przez BBC z 1995 roku. Jeżeli chodzi o cały fenomen 'Dumy i uprzedzenie' najbardziej intrygujący jest fakt jak wiele różnych rzeczy - wizji - może powstać na podstawie tej samej książki. Niezwykłe jest to że ta sama książka jest tak różnie przez każdego odbierana. Jane Austen napisała powieść w taki sposób że stworzona przez nią narracja pozwala na ingerencje w jej dzieło - wymaga od czytelnika nieustannej pracy wyobraźni, natomiast reżyserom daje niezwykłe pole do popisu.
Chcąc porównać obie ekranizacje, obejrzałam najpierw wersję telewizyjną a potem kinową. Chciałam ocenić która ekranizacja jest bardziej wierna książce - okazało się że obydwie ekranizacje w jakimś tylko stopniu oddają dokładną treść pierwowzoru - co mnie ucieszyło muszę przyznać.
Jednak jest coś co bardzo je różni. Chociaż wersja kinowa jest bardzo dobra, zabrakło tutaj pewnego elementu który sprawił że wersja telewizyjna jest wprost idealna i pod tym względem triumfuje nad kinową. Otóż w wersji kinowej Elizabeth jest niemal wcieloną dobrocią, pozbawiona została tego cudownego sarkazmu który nadawał jej ludzką twarz, który odmieniał ją tak bardzo od jej starszej siostry (choćby kwestia w której Elizabeth mówi że zakochała się w Panu Darcy w momencie kiedy zobaczyła jego posiadłość w Pemberley ;)
Postać Pana Darcy'ego tak samo została jakby stworzona od nowa. Jak dla mnie Colin Firth zagrał go idealnie i nic nie można było dodać do jego roli - nic ująć. W jego wykonaniu Pan Darcy był taki jakiego sobie wyobrażam - dumny ze swojego pochodzenia, uprzedzony do ludzi z niższej warstwy społecznej ale jednak dobry i sprawiedliwy - pozbawiony fałszu. Colin Firth idealnie pokazał jak bardzo tą postacią targają zupełnie czasami sprzeczne wartości - jak zawziętą walkę w sobie musiał stoczyć a żeby poddać się swoim uczuciom wbrew swojemu rozsądkowi.
Pan Darcy w wykonaniu Matthew MacFadyen'a to raczej romantyk - indywidualista, wciąż trzymający dystans do wszystkich i jakby nierozumiejący swoich uczuć. Praktycznie nie zauważyłam żadnej dumy w jego zachowaniu, żadnej siły i odwagi która przecież cechowała Pana Darcy'ego, która dawała mu to poczucie wyższości nad wszystkimi - nawet nad Bingley'em i jego siostrami.
Jednak musze przyznać ze pod względem technicznym film zachwyca, świetne sceny, świetna scenografia, świetne kostiumy, aktorstwo na wysokim poziomie (a w szczególności Rosamund Pike, która błyszczy pomimo iż tylko stanowi tło dla Elizabeth). Muzyka także zasługuje na ogromne pochwały. Zakończenie filmu musze przyznać mnie pozytywnie zaskoczyło (przecież nie każdy film o miłości musi się kończyć ślubem - zapachniałoby wtedy trochę telenowolą ;). A tak, w zamian mamy bardzo poetycką scenę o brzasku - wyznanie miłosne w tle wschodzącego słońca - po prostu pięknie... prośba ojca Lizy o błogosławieństwo... no i ostatnie słowa "Jeżeli zgłosi się dziś ktoś po rękę Mary, lub Kitty, śmiało go przyślijcie! Jestem do dyspozycji." - słowa w jakiś tajemniczy sposób idealnie obrazujące główną ideę filmu.
Nie wiem czy słowa ojca Lizzy w jakiś "tajemniczy" sposób oddają główną "ideę" filmu, myślę jednak, że w Twojej wypowiedzi jest wiele racji i paradoksalnie pozwoliła mi on na bardziej przychylną opinię na temat nowej ekranizacji, niż brzmiała ona pierwotnie. Film jest po prostu innym ujęciem powieści Austen i dobrze- cóż dało by powielenie schematów?
Cieszę się że w jakims stopniu przyczyniłam sie do zmiany Twojej opinii na temat filmu - bo film naprawde godny jest uwagi... Jeżeli chodzi o słowa ojca Lizzy to kiedy je usłyszałam na końcu tego filmu od razu mi się przypomniał początek ksiązki... otóż powieść zaczyna się od takiego zdania: "Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęscia tylko żony." Zdanie to jest jakby wyjaśnieniem o czym będzie powieśc ... w tym jednym zdaniu dowiadujemy się że bedzie to historia głownie (jak na ironię) nie o miłości tylko o czasach kiedy kobiety starały się jaknajlepiej wyjśc za mąż... Natomiast zdanie kończące film jest jakby uwieńczeniem tego pierwszego zdania w powieści... w jednym zdaniu ojciec Lizzy podsumowuje film - jego trzy córki są zamężne i teraz jest gotowy 'do dyspozycji' aby wydać za mąż pozostałe... uważam że to zdanie jest idealne na koniec filmu tak jak tamto było idealne na początek ksiązki.
Teraz rozumiem co miałaś na myśli. Szkoda, że rezyser jakoś tego nie skompilował. Zakończenie w Twojej interpretacji jest bardzo logiczne i rzeczywiście obrazuje główną myśl filmu.
Szczerze mowiac podoba mi sie twoja wypowiedz, jest szczera i bez rzadnych glupich podtekstow :P Ale nie podoba mi sie, ze stwierdzilas, ze serial oddaje w jakims stopniu dokladna tresc pierwowzoru. W filmie bym ci przyznala racje, ale moim zdaniem, serial jest calkowicie (no moze tylko w paru przypadkach takich jak skok pana Darcego do jeziora:P) taki jak ksiazka:)
Szczerze mowiac najpierw ogladnelam serial, a dopiero pozniej przeczytalam ksiazke, ale i tak wszystko wydawalo mi sie takie jak w serialu, aktorzy poprostu idealni, nie potrafie sobie wyobrazic lepszego pana Darcego i Elizabeth. Kinowa wersja nie jest tak wierna ksiazce, i to chyba mnie najbardziej od niej odgradza, wiem, ze nie ktore filmy sa lepsze od ksiazek, moim zdaniem nie w tym przypadku...zbyt bardzo kocham ta ksiazke i uwazam, ze to jest zbyt wspaniala historia aby cos w niej zmieniac...kazdy ma swoj gust:) Pomimo wszystko w wielu rzeczach sie z toba zgadzam :) Pozdrawiam!!!
Hejka,
ciężko porównać 4,5 godz. serial do dwugodzinnego filmu. Mając tak ograniczony czas trzeba iść na niesamowitę ustępstwa i decydować się co wyciąc z książki a co zostawić.
Kinową wersję obejrzałam dwa razy - na DVD. Raz w tak zwanej wersji normalnej, drugi raz w wersji z komentarzem reżysera. Po obejrzeniu pierwszy raz miałam wrażenie, że początek filmu to sceny DOSŁOWNIE wyjęte z seriali z takimi samymi tekstami tylko z innymi aktorami. Taki zlepek scen wyciętych z serialu. Fakt, że tekstów nie da się zmienić, bo są to teksty z książki.
Scena w której Darcy się oświadcza jest bardzo dobrze zrobiona w kinowej wersji, ale chyba wersja BBC bardziej oddaje charakter czasów - kiedy oni nie mogli na siebie krzyczeć, tylko wypowiadali słowa z pogardą, nienawiścią, antypatią. Wersja kinowa owszem yła świetna, bardziej dynamiczna, nasuwa mi się słowo "mroczna", ale jak na tamte czasy moim zdaniem mało realna.
Dla mnie mimo wszystko wersja BBC będzie najlepsza, a kinowa niestety pozostanie jako wersja popularna ze względu na Kerie, ale chyba nic więcej....