Jak na początek lat 50-ątych uważam tę pozycję za solidnie zrealizowane kino.
Bardzo ciekawy scenariusz, któremu towarzyszy delikatnie enigmatyczna atmosfera, która raz ciepłem, raz chłodem zalatuje.
Scena przybycia głównego kosmicznego bohatera oraz jego roboczego towarzysza spodkiem posiada lekki powiew tejemniczości i ma sobie coś hipnotyzującego.
Choć jest troszkę nielogiczna (nagły strach przed Gordem i uciekający w dodatku pokazani w przyśpieszonym tempie ludzie mnie troszkę zirytowali) to jednak sposób jej nakręcenia jest
rzetelny i niemożna jej odmówić zagatkowej nuty oraz dość niepokojącego klimatu.
Szczególnie muzyka w tym momencie robi wrażenie. Podobnie jest w innych scenach zwłaszcza tych przy ,,parkingu" latającego talerza i wewnątrz niego oraz momentu wstrzymania elektryczności na całym świecie.
Score skomponowany przez znanego m. in. z ,,Psychozy" Hitchocka Bernarda Herrmanna jest z pewnością jednym z lepszych jeśli nie najlepszych stworzonych do dzieł Sci-Fi.
Efekty? Nawet w dzisiejszych produkacjach takie mogły by mi się spodobać. Zresztą nie one tu były najważniejsze.
Zdjęcia i scenerie stoją na wysokim poziomie. To w dużej mierze oprócz muzyki dzięki nimi właśnie film zawdzięcza swój wciągający nastrój.
Michael Rennie znakomicie zagrał Klaatu. Inne kreacje również są jak najbardziej przyzwoite.
M. in. ciekawie wypadł jak na wówczas swój młodziutki wiek Billy Gray w roli Bobby'ego Bensona.
Pacyfistyczny wydźwięk choć może dziś trochę naiwny to jednak z pewnością nadal aktualny.
Obraz Roberta Wise'a jest też idealnym przykładem porządnego kina starego Sci-Fi i kinowej magii lat 50-ątych.
Jest znacznie lepszy od ,,The Thing From Another World" z tego samego roku.
Film ten jak najbardziej polecam. A szczególnie osobom, które nie ograniczają się jedynie do współczesnyc pozycji tego gatunku.