To az wstyd, ze ja - z takim nicknamem - nie napisalam jeszcze tego, co teraz zamierzam napisac. Powiem szczerze, ze siedzac w kinie nie bylam zachwycona filmowa wersja Bridget (gdy ktos wczesniej zapoznal się z ksiazka, to nie dziwota:), jednak tradycyjnie potem 10 razy obejrzalam to sobie jeszcze na kompiku i doszlam do wniosku, ze jednak bardzo udana ta Bridget wyszla. Jest jednak roznica miedzy filmowa a ksiazkowa - ta filmowa jest cieplejsza, ta ksiazkowa - ostra, bardziej zapijaczona i deczko zbyt wulgarna. Nie wiem, czy to za sprawa swietnej Renee Zellweger, ale ogladajac film mialam wrazenie, ze Bridget nie jest ta osoba, o ktorej czytalam - ze widze jej jakas lagodniejsza wersje. I, prawde powiedziawszy, ta wersja bardzo mi odpowiada. Bo czyni ona film cieplutkim, milym, poduszkowym, a jak jeszcze dodac wspanialego, niesamowicie meskiego (nawet w sweterku z reniferem) Colina Firtha, to az się rozplynac z rozkoszy można (swoja droga nieladnie to ze strony matki Marka, ze ofiarowala mu sweter z rogaczem). Film jest cieply, smieszny (szczególnie moment z premiera "Kafka's 'Motorbike' "- i jak ona to swietnie wymawia!) i romantyczny, czyli w sam raz na babski wieczor. Bardzo fajna paczka Bridget (najlepszy Tom), a Hugh Grant ma swietny akcent i jest calkiem przystojny - w jednej gazecie ktos mu zarzucal, ze strasznie zbrzydl - a to nieprawda, bo na pewno lepiej wyglada niż w ROZWAZNEJ... z tym helmem na glowie. W ogole - wspaniala komedia (moja ulubiona scena to bojka Marka z Danielem, szczególnie gdy usiluja się nawzajem kopnac:), z niecierpliwoscia czekam na druga czesc.