„Dare to Be Wild” to film, który miał nas porwać opowieścią o marzeniach, pasji i pięknie natury… i faktycznie porwał, prosto w objęcia drzemki. To trochę jak oglądanie reklamy środka na chwasty rozciągniętej do półtora godziny, niby ładne obrazki, trochę uśmiechów, ktoś mówi o ekologii, ale cały czas zastanawiasz się, czy już koniec.
Bohaterowie to chodzące archetypy ona, idealistka z błyskiem w oku, on, przystojny, ale trochę zdystansowany, a w tle źli, którzy nie rozumieją „prawdziwego piękna”. Scenariusz odhacza wszystkie punkty programu filmu motywacyjnego, przeszkoda, kryzys, inspirująca przemowa, happy end, tyle że bez energii, która mogłaby to uratować.
Ostatecznie „Dare to Be Wild” udowadnia, że nawet historia z potencjałem może zostać sprowadzona do mdłej bajki o kwiatach i miłości, którą trudno traktować poważnie.