Jeśli miałbym wybrać najlepszy film Tima Burtona to oczywiście postawiłbym na "Edwarda Nożycorękiego".
Ale jeśli przyszłoby mi oceniać w inny sposób, to jest całość, ogólną wartość, najambitniejszy projekt, najlepiej skonstruowany, to wahałbym się, lecz w końcu postawiłbym na "Ed Wooda".
Największym, najważniejszym filmem Spielberga był "E.T."? "Jurassic Park"? "Szczęki"? "Indiana Jones"? "Szeregowiec Ryan"? Każdy z nich jest wyjątkowy i być może sam najbardziej lubię "Szczęki" lecz tytuł na najważniejszy film tego reżysera przypadłby na "Listę Schindlera".
Tak samo Tim Burton. Oczywiście nie ma co porównywać "Listy..." do "Ed Wooda", bo dzieli je wielka przepaść, lecz prawdą jest, że tym filmem ten ekscentryczny reżyser mógłby walczyć o Oscara czy inne prestiżowe nagrody, bardziej niż w przypadku innego dzieła, np. "Batmana".
Fabuła filmu jest właściwie biografią "najgorszego reżysera świata", lecz pokazana w tonie tragikomedii czy jak kto woli komediodramatu. Wiele faktów z życia Edwarda D. Wooda jr. zostało pominiętych, ale dlatego bo Tim Burton nie chciał szkalować i tak zniszczonego mienia tego człowieka, ale przedstawił w trochę innym świetle, złożył mu jak gdyby hołd. I w żadnym wypadku nie zbliżył się do wszechobecnego i modnego w tego typu produkcjach patosu. Na koniec, w napisach końcowych pojawia się wzmianka, że reżyser (Edward D. Wood jr.) nigdy nie zaznał szczęścia w branży filmowej i stał się "najgorszym reżyserem świata". Lecz film pokazuje jego drogę do zdobycia sukcesu w sposób zabawny, przedstawiając tę postać jako wielkiego optymistę, który nie zraża się porażkami i z własną wizją tworzy filmy. Jakie by one nie były, ważne, że robi to z sercem.
Film jest doskonale nakręcony, czarno białe zdjęcia podkreślają tylko klimat filmu, przez co historia jest bardziej prawdziwa.
Muzyka współgra z obrazem jak należy. Tym razem robił ją Howard Shore, nie Danny Elfman.
Ciekawie przedstawiają się efekty wizualne, weźmy na przykład początkowe napisy, gdzie na nagrobkach pojawia się lista płac. Bardzo pomysłowe.
Bohaterowie tej historii to jedne wielkie zbiorowisko dziwaków, odmieńców, ludzi zwariowanych, groteskowych. Ale nie tylko.
Aktorzy:
Johnny Depp jako tytułowy bohater stworzył jedną z najlepszych ról w swej karierze, zagrał tę postać bezbłędnie i za to należą mu się oklaski.
Patricia Arquette dzielnie mu partnerowała.
Tak samo bardzo dobra była Sarah Jessica Parker.
Lisa Marie (stała współpracownica Burtona, dawniej z nim zaręczona) jako Vapmira podobała mi się bardzo.
George 'The Animal' Steele jako Tor Johnson to jedna z najzabawniejszych postaci z filmu.
Nieoceniony Bill Murray w małej rólce, ale jakże charakterystycznej. Fantastyczna kreacja.
I epizod nad epizody: Vincent D`Onofrio jako Orson Welles. Jeśli miałbym przyznać Oscara epizodycznej postaci, wiadomo kto by go otrzymał. Fenomenalna gra.
Na koniec zostawiłem najciekawszą i najlepiej zagraną oraz także najbardziej przejmującą postać z filmu. To Martin Landau ze swoją najlepszą rolą Beli Lugosiego. Dostał za nią Nagrodę Akademii. I jak najbardziej słusznie!
Na koniec parę słów.
Film ogląda się znakomicie, bez zgrzytów, widz się przy nim nie nudzi, bo został tak zmontowany, że nie ma zbędnych ujęć.
Można się przyczepić do jakichś drobiazgów, ale jako całość prezentuje się nad wyraz świetnie. I tym właśnie filmem Tim Burton udowodnił, że oprócz bajek i najprzeróżniejszych zwariowanych historii, potrafi sklecić coś poważniejszego, nie pozbawionego zresztą jego charakterystycznego stylu. Wciąż czuć jego rękę i dlatego tak znakomicie człowiek się bawi oglądając jego kolejny twór.
Ja tez sie podpisuje! Po tym filmie zaczołem szukac informacji o Lugosim i Woodzie. Sciagnołem nawet 2 org. filmy Wooda. Faktycznie marne:) nawet rady ich skonczyc nie dałem. Oryginalny Lugosi tez dawał do pieca tymi tekstami. Tim Burton nie wszystko umiescił. Teksty o Big Dragonie to tam sa z 5 razy. Trzeba to zobaczyc!
Ja oglądałem tylko "Plan 9 z kosmosu" i film był naprawdę bzdetny, amatorski, wręcz koszmarny, ale za to czuć rękę tego miłośnika kina, który nigdy nie osiągnął sukcesu. Miał jakąś tam wizję, kochał kino, ale za grosz talentu. Niestety. Umarł w niełasce.
To zalicz Glen czy Glenda to wtedy troche przychylniej spojrzysz na plan 9....:)Ale momenty z Lugosim sa mocarne. Nawet te bizony sa a onn sie drze pull the strings!
Ja widziałam "Glen or Glenda" i muszę powiedzieć, że zrobił na mnie mocne wrażenie. Chylę czoła :) No i przed Belą i Martinem Landau również
tak Glen czy Glenda tego nie da się znieść. plan 9 był przynajmniej śmieszny. dobra była też narzeczona potwora :D
Ja wiem, dla mnie kazdy film Wooda jest smieszny ale tez raczej nudny, generalnie nuda ale jak juz jest smiesznie to bardzo. Zwykle gdy Bela mówił swoje kestie...
no tak nudne też są, ale chyba nie ma gorszego od Glena czy Glendy. tam się nic nie dzieje! obejrzałam tylko część tego filmu
Bo Glen or Glenda nie miał być śmieszny. To przecież w zasadzie film stylizowany na paradokument
I cały trik polega na tym ,że facet stworzył film o takim wydźwieku i poruszył taką tematykę w 1953r.!
a czy którykolwiek film Wooda miał być w założeniu śmieszny. Oczywiście poruszył taką tematykę i to tak dawno temu, ale dla mnie film był niestrawny i to właśnie Glen czy Glenda okrzyknęłabym najgorszym filmem w historii
Nie jestem w stanie powiedzieć, że to najlepsza produkcja Burtona, nie jestem tego do końca pewien - z całą pewnością to najbardziej odbiegająca od schematu pozycja na jego liście. Powinna mieć swoją własną oddzielną kategorię.
1425176 trs6557uuiT.ktor : nie zrozumiałeś mnie;)
Zacytuję autora tematu:
"Jeśli miałbym wybrać najlepszy film Tima Burtona to oczywiście postawiłbym na "Edwarda Nożycorękiego".
Ale jeśli przyszłoby mi oceniać w inny sposób, to jest całość, ogólną wartość, najambitniejszy projekt, najlepiej skonstruowany, to wahałbym się, lecz w końcu postawiłbym na "Ed Wooda". "
I właśnie o tym pisałem, ED WOOD JEST NAJLEPSZYM FILMEM W DOROBKU BURTONA:)