Film do najgorszych nie należy, ale zasłużył na kilka punktów połajanki.
- Rozkład fabuły, bieda z nędzą. Wprowadzenie zajęło połowę filmu.
- Tempo akcji. Przez większość czasu w zasadzie nic się nie dzieje, oprócz tego że gadają, gadają i jeszcze trochę gadają. Akcja rusza z kopyta dwa razy na pięć minut, w dodatku tak banalna, że głowa mała..
- Kostiumy. Jeśli Doom miał budzić strach, a jest raczej śmieszny.
- Wiele absurdalnych sytuacji. Susan w kuli swojego pola magnetycznego leci do tej czarnej dziury, mówi coś do brata, który w całym tym huku i otoczony buzującym ogniem 6-8 metrów dalej Johnny słyszy ją i odpowiada (y). Albo fakt, że w prehistorycznej atmosferze nawet podrasowana czwórka może oddychać, i jeszcze ten wietrzyk co rozwiewa oczy Susan żeby było bardziej epicko, och i ach.
Czy też historia Reeda, który mając 10 lat w warunkach garażowych tworzy reaktory przenoszące do innego wymiaru.
- Niektóre wątki wydawały się zupełnie wyrwane z reszty, jak krótki wypad w życie Reeda Wygnańca. Z kolei inne zamknęli bez słowa, jak kwestia rodziny Bena, która najwyraźnie olała fakt, że ich nastoletni syn zniknął.
- Efekty specjalne generalnie dobre, ale część scen wyglądała absurdalnie, co nie przystoi dużej napakowanej pieniędzmi produkcji z drugiej dekady XXl wieku.
- Wygląda na to, że arcygeniusze rosną jak na drzewach.
- Uproszczony, hitlerowski obraz władz.
Tym, co mi się podobało, są kreacje bohaterów. Ben, chłopiec który zawsze marzył o czymś więcej niż rzeczywistość ubogiej, problematycznej rodziny ze złomowiska. Franklin Storm, który życie poświęca marzeniom o naprawie krzywdy wyrządzonej Ziemi. Itd.