(...) Plastycznie poskładany jest więc projekt z interesujących komponentów. Jednocześnie jest też uszyty z wielu nawiązań, odwołań, niekiedy zapożyczeń narracyjnych. Poza wizją seksualnego sadyzmu, rodem z „Sinobrodego”, ujrzymy w „Fatum Elizabeth” obrazy biblijne: tytułowa bohaterka sięga przecież po zakazany owoc. Kuszona przez własną dociekliwość, drzwi sekretnej pracowni otwiera niczym Pandora mityczną puszkę. Grunt filmowy jest tym bardziej grząski, a oczywiste odniesienia mnożą się raz po raz. Widzimy w opowieści Gutierreza reinterpretację hitchcockowskiej „Rebeki”: uczestnikami dramatu są bowiem niedawna narzeczona, bogacz i jego misterna gosposia, która bacznie obserwuje młódkę z ukrycia. Scena z lotu ptaka, inaugurująca „Fatum Elizabeth”, pobrzmiewa „Lśnieniem”. Lee wygląda (tylko wygląda) jak Mia Farrow, a więc heroina „Dziecka Rosemary” − innego horroru o sieci kłamstw i spisków. Całość przyrównać można, rzecz jasna, do „Ex Machiny”, gdzie również toczyła się subtelna wojna płci. Podniecają Gutierreza inne filmy oraz pozycje literackie tak gorączkowo, że ciężko nadążyć za jego inspiracjami − i logiką też.
Powyższy tekst to fragment. Pełna recenzja: #hisnameisdeath