PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=180276}

Flesh

1968
5,6 97  ocen
5,6 10 1 97
Flesh
powrót do forum filmu Flesh

no flesh shall be spared i tell ya; autonomiczny obiekt częściowy morrisseya, trochę pod zen warhola (obserwacja przepływu moment to moment w czasie rzeczywistym) trochę się odcina (w wymiarze fabularnym, poza tym warhola nigdy nie interesowała ulica), jednak święty duch andy będzie wszechobecny.

ocenił(a) film na 2
Westernik

Fascynujące wynurzenia...

tomek00225

wspomnę słowa mojej babci - jeśli nie podoba ci się komentarz, najlepiej zrobisz napisując własny..

ocenił(a) film na 2
Westernik

No dobrze. Niemal całe swoje zachwyty opierasz na wielokrotnym spuszczaniu się nad to duchem to Warhola, to Morrisseya, dodając tylko pseudointelektualne wstawki o przepływie "momentu w moment" XD

Sam na szczęście olałem kto stworzył ten film, co pozwoliło mi podejść do niego bez oceniania z pozycji płaszczenia się przed autorytem w dziedzinie sztuki i silenia się na akrobatykę w celu udowodnienia urojonej wartości danego wytworu.

Flesh - ciało, mięcho. Twórca jest wyraźnie zafascynowany cielesnością głównego bohatera więc nakręcił surowy film o pracy ciałem. Do tego sprowadza się to "dzieło". Wspomniane przez Ciebie teraźniejszości i "moment w moment" to cecha wszystkich filmów z gatunku <ukryta kamera chwyta dzień na ulicy> oraz amatorskich produkcji. Rozumiem ideę, która później wyklarowała się jako Dogma '95 ale nie uważam by efekt uboczny ostentacyjnej amatorszczyzny we wszystkich płaszczyznach w celu wywołania wrażenia autentyczności był czymś wartościowym.

Ot, eksperyment. Dwustronny. Drugą stroną eksperymentu jest odbiorca, który jeśli niechlujność i niskie loty traktuje z zachwytem - sam wystawia świadectwo o swoim guście, zwykle wolnym od krytycyzmu, podatnym na sugestie nazwiska, a poprzez niesamodzielność - w gruncie rzeczy bezwartościowym. Był pewniem włoski artysta, który także w latach 60-tych wykonał podobny eksperyment. Merda d’artista. Też znaleźli się filozofowie sztuki silący się na interpretacje, z których sam autor się śmiał z lekkim niedowierzaniem.

tomek00225

ok, na początek taki mały cynk ode mnie - naprawdę nie musisz sprawdzać w encyklopediach kina kto stoi za obrazem który oglądasz. do tego wystarczy ci czołówka. mam czuć się winny, że ją czytam? a ty czujesz się winny, że ją omijasz?

teraz, jeśli łaska, pokaż mi proszę wszystkie te filmy i amatorskie produkcje chwytające przepływ czasu rzeczywistego przed powstaniem filmów warhola? wyświetlane, dodam, w regularnych kinach? bo widzę, że piszesz z perspektywy osoby oddalonej od tych filmów o pięćdziesiąt lat. co jest oczywiście zrozumiałe, jakoś tam podejście twoje tłumaczy, ale mija istotności. ważenie sobie lekce tych filmów jest łatwe, zbyt łatwe po prostu, patrząc z tej perspektywy. podejście warhola do materii czasu było na on czas zupełnie nowatorskie i rewolucyjne. a nowatorstwo i rewolucja to jest właśnie to, co mnie w kinie najbardziej kręci i podnieca. nie nazwiska - jak błędnie mniemasz - lecz sposób podejścia do filmowego języka. czysta matematyka wrażeniowa. widzenie, nie interpretacja. za którym oczywiście stoją jakieś nazwiska, bo za wszystkim jakieś tam stoją.

wtręty o gustach i (w podtekście) tak zwanych guścikach przemilczę, nazbyt są wytworne i megalomańskie. wyssane, nie wiem skąd? może z tamtej strony.. albo sopla lodu..

ocenił(a) film na 2
Westernik

Czołówka w przypadku tego gniota to zielony, wściekle pędzący tekst. Przeczytałbym gdyby nie została zrobiona tak jak cały film - bylejak. Doskonałe preludium, przy okazji. Daruję sobie odnoszenie się do reszty akapitu bo jak widać - nie umiesz czytać ze zrozumieniem. Przeczytaj jeszcze raz swoją "miniscencję" określ stężenie powoływania się na kogoś i moją odpowiedź na to. Jeśli dalej nie kumasz to może przywołam test Pepsi vs. Coca-cola i zapytam dlaczego test był ślepy. Coś dociera?

Przepływ czasu rzeczywistego? Chłopie - pierwsze filmy braci Lumiere to nie fragmenty z życia? Czy może czas nierzeczywisty albo nie płynął tylko stepował? "Człowieka z kamerą filmową" nakręcono 30 lat przed "Flesh". O jakim nowatorstwie Ty bełkoczesz? To co najwyżej przywrócenie do łask znudzonej bohemy.
Argument kinowy to znów pudło bo trafienie do kin to kwestia promocji i pieniędzy. Nie wartości artystycznej. "The Room" też miał premierę kinową.
"Matematyka wrażeniowa" to oksymoron. Nie rozumiesz także pojęcia "nazwisko". Mówimy o marce a nie danych w dowodzie.


Co do gustów - także nie załapałeś. Zaatakowałem bezkrytyczność, powtarzanie cudzych opinii i nazwisko warunkujące ocenę. Nie różnorodność, która jest zaprzeczeniem powyższego.


podsumowując: skoro nie umiesz czytać ze zrozumieniem nawet tekstu, skąd przekonanie że umiesz czytać filmy?
Dobra rada:
Jeśli imponują Ci po prostu fragmenty rzeczywistości - najzwyczajniej wyjdź na ulicę lub wsiądź w autobus i obserwuj/słuchaj. No chyba że nie umiesz bez podpisu jakiegoś artysty.

tomek00225

otóż więc przytyk o przedpośmiertnym stężeniu powoływania się na kogoś innego pominąłem, bo wydał mi się schizofrenny. nie chciałem po prostu ingerować w twój dyskurs z samym sobą. moja reminiscencja to nie jest recenzja filmowa. ledwy raporcik z patrzenia. kilka luźnych uwag w czynie społecznym tutaj pomieszczonych. w najlepszym wypadku - zaproszenie do dyskusji. podając nazwisko producenta tego dzieła posłużyłem się skrótem tego, co na potrzeby tego wpisu nazwiemy sobie roboczo (i ochoczo) kinem idei. skąd zatem więc wytrzasnąłeś to spuszczanie się, to płaszczenie się przed autorytetem (czyim?), to powtarzanie cudzych sądów (czyich na fokusa, rahima i magika?), tę bezkrytyczność i tak dalej, to doprawdy nie wiem. po prostu tak to sobie zinterpretowałeś. podciągnąłeś całość pod jakiś tam konstrukt, który sobie wymyśliłeś. pod jakąś tam tendencję, która najwyraźniej mocno cię irytuje. skonstruowałeś chochoła, po czym bohatersko go pokonałeś. i pokonujesz go dalej. gratuluję;)

dokonujesz jakiejś dziwnej projekcji swoich frustracji na mój króciuteńki raporcik, który w ogóle nie zasługuje na tak poważne jego traktowanie - zechciej to, proszę, zauważyć.

twój przykład z kinem braci lumiere jeszcze jakoś tam przyjmę (dlaczego "jeszcze jakoś tam" z wielką chętką wyjaśnię), ale przykład wiertowa to pudło całkowite. podobnie zresztą jak wcześniejsze wyciągnięcie duńskiej dogmy - źle, jeśli z własnej głowy, gorzej, jeśli z forum dwa pięterka pod nami - ledwe muśnięcie tarczy. między duńskim dogmatykiem a andym warholem jest takie podobieństwo, że oboje używali kamery. to wszystko, koniec podobieństw. bo chyba jasne jest, że nie chodzi tutaj o film powstały na stole montażowym. że chodzi o film, w którym czas widza i czas postaci wesoło stepują sobie dziarsko w sposób równoległy niczym fred i dżindżer w jednym wspólnym tańcu. robota iście zegarmistrzowska jednym słowem, a właściwie trzema..

warhol włączył guzik, poszedł coś zjeść, po dwóch godzinach wrócił i guzik wyłączył. oto mamy kino. w przypadku empire state building poszedł jeszcze dalej - poszedł się położyć. zasnął, po ośmiu godzinach się wybudził i guzik wyłączył. oto mamy film. z pomysłem, oryginalny, nowatorski (tak sobie dalej bełkoczę). niechlujny? zapewne. grafomański? być może. ironiczny? to i owszem. zarazem taki, który po prostu mi się podoba. bo ja, widzisz, grafomanią nie wzgardzam. więcej nawet powiem - sam, z dziką wręcz rozkoszą, dumnie ją generuję. natomiast z wypowiedzi wygenerowanej przez ciebie bije megalomańską wprost pogardą zarówno do kina, którego najwidoczniej nie rozumiesz, jak i do ludzi-fantomów, którzy mają czelność gustować w czymś, co pozbawione jest "wartości artystycznej"; wartości do jakiej, w twoim mniemaniu, dzieło to aspiruje. pytanie: czy aby na pewno aspiruje czy może tę aspirację również sobie wymyśliłeś?

moim skromnym zdaniem - wymyśliłeś ją sobie. twoja postawa bliska jest człowiekowi, który zakłada bucik na głowę, po czym stwierdza, że nie pasuje. podając przykład tego d'amata w zasadzie dajesz sobie mata, wystawiasz sobie ocenę. nie dlatego, iż ty to kino wychwalasz, a dlatego właśnie, iż je ganisz, ale dokładnie w taki sam sposób w jaki tamci widmowi "tamci", bezkrytyczni amatorzy amatorszczyzny i wniosków zrodzonych w głowach innych, szumnie je wychwalali - to jest opierając się na kryteriach przynależnych po prostu innemu porządkowi. potraktowałeś kino warhola tak jak inne.. filmy. uwierzyłeś, że kino warhola to.. kino. serio? po prostu dałeś się zrobić w bambuko i wysłać do pernambuko. naprawdę nie potrafisz odróżnić idei od iluzji? konkretniej: kina idei od kina iluzji? założyłeś kapelusz na stopę i krzyczysz - nie pasuje! a kto twierdzi, że mu pasuje - ten matołek, który nie zna się na sztuce! ten półgłówek, ćwierćgłówek i zadufek, który w amatorszczyźnie doszukuje się wartości artystycznej! czy może znowu czegoś nie zrozumiałem?

tomek00225

ps. a, co do postawy wujek-lolek-dobra-rada pod koniec - dziekuję, ale skąd przekonanie, że tego nie robię? stryjeczku kochany, ja sakramentalne aspekty tajemnej sztuki chodzenia i patrzenia do perfekcji mam już opanowane. niestety sztuki podróżowania w czasie w tym samym czasie jeszcze nie opanowałem. do tego wciąż potrzebuję jakiegoś "artysty" (nazwisko "artysty" celowo pominę z obawy przed ukamieniowaniem).

tomek00225

pps. a tak już w ogóle na zupełnym marginesie - na takim marginesie, że aż wyjeżdża poza linię horyzontu nieba (wyobraź to sobie sobie) - matematyka wrażeniowa to żaden brudny oxymoron. matematyka wrażeniowa to czysta poezja;)