Kino rozrywkowe od dawna zjada własny ogon. Z braku świeżych pomysłów twórcy sięgają po ograne schematy - czy to w postaci różnego rodzaju remake'ów, sequeli i prequeli, czy też wykorzystując stare pomysły w nowej odsłonie. Tak jest w "Fontannie młodości", w której odniesień do "Indiany Jonesa i Ostatniej Krucjaty" jest bez liku. Tyle tylko, że czerpie ona z - nomen omen - fontanny świetnych pomysłów twórców hitu z Harrisonem Fordem i Seanem Connerym w sposób toporny, wysilony i mało wciągający. Zalew CGI i obecność kilkorga topowych aktorów nie jest w stanie zatkać scenariuszowych dziur. Rozwiązywanie przez bohaterów kolejnych zagadek, kierujących fabułę ku tytułowemu źródłu zdrowia i urody, nie wzbudza emocji, bo przychodzi im zaskakująco łatwo i beznamiętnie. Sceny akcji irytują, odmierzane niczym metronomem (tutaj będzie trochę oddechu, a tutaj przyspieszymy tempo - i tak w koło Macieju). Dodajmy do tego kilka castingowych wpadek (wyjątkowo irytujący siostrzeniec głównego bohatera, detektyw jak z katalogu garniturów Armaniego, nieszczególnie przekonujący czarny charakter), by dopełnić obraz tytułu, który - gwoli prawdy - powstał nie wiadomo po co. Można odnieść wrażenie, że studia filmowe mają za dużo kasy, więc czasami popełniają takie potworki, żeby puścić dolary w obieg.
Ten film jest przykrym rozczarowaniem w skądinąd bardzo interesującymi i często niebanalnym zestawie filmów i - przede wszystkim! - seriali dostępnych na Apple TV.