Miłe zaskoczenie.
Spodziewałem się malowniczej, krzykliwej hollywoodzkiej głupoty całkowicie nie do obejrzenia, a otrzymałem „malowniczą, krzykliwą, hollywoodzką głupotę, którą da się obejrzeć”.
Sommers od czasu drugiej „Mumii” ma niestety talent do kosmicznej przesady, co najdobitniej udowodnił w przypadku „Van Helsinga”. Na szczęście tym razem Steven dobrze trafił – przełożyć opowieść o plastikowych zabawkach (były też komiksy które w młodości namiętnie czytałem i do tej pory leżą gdzieś na półce, a i filmy animowane się oglądało na VHS-ach), więc trudno zarzucić mu, że jedyne co może zaoferować to feerię wybuchów i dzikiej akcji.
Przygody Joe wyróżniają się na tle innych czymś jednak zupełnie innym – brakiem dłużyzn. Akcja rwie na złamanie karku przez prawie 2 godziny, dialogi między nimi, są owszem, idiotyczne, ale jest ich tyle, że nawet nie zdążą widza zirytować.
Jeśli ktoś kupuje rodowód rodem z gier wideo, dobrze trafił, reszta niech sobie daruje…
Moja ocena - 6/10