W przeciwieństwie do "Amerykanina w Paryżu" nie ma tu miejsca na oszałamiającą choreografię. Akcja się toczy powoli, brakuje tu nerwu, czegoś co miał wyżej wspomniany. W porządku, kostiumy i scenografia znakomite. Odtworzyli epokę i cieszy to oko. Niestety wybory castingowe nietrafione. Caron za stara do roli. Miał być podlotek a jest blisko 30 letnia kobieta. Jej adorator miał być o te kilka lat starszy i mieć ze 20-23 lata a wyszło tak, że zaangażowali faceta około 40 i ja mam w tego typu pomysły uwierzyć?! To wybieranie aktorów starszych do młodszych ról jakoś nigdy mi nie pasowało i to jest koronny przykład.
W "Amerykaninie w Paryżu" Leslie grała kogoś w swoim , aktualnym wieku a tu musi robić za dziewczynę o jakieś 10 lat młodszą. To niestety często widać i to mimo świetnej pracy charakteryzatorów, którzy zrobili wszystko aby ją odmłodzić.
Po drugie: ten film już wtedy w roku 1958 był stary dla młodych ludzi. Amerykańskie nastolatki miały za idola Elvisa, Brando, Deana, Newmana i dla nich wówczas, to była historia angażująca ich rodziców. To nie jest w żadnym razie evergreen dla każdego. A dlaczego Akademia wskazała ten tytuł? Sentyment. Tak jak dziś jest sentyment za latami 80 tak wtedy był sentyment za Francją z czasów I wojny światowej ale też i przełomu wieku. To były czasy młodości dla wielu akademików. Odnaleźli się w tej historii. Poczuli, że było to o nich i wybrali. Tu nie ma niczego przełomowego, co by wskazywało, że Oscar za najlepszy film był uzasadniony. Aby umieścić tytuł w odpowiednich ramach czasowych, to rok po premierze "GIGI" do kin wchodzi "400 batów" i to Hollywood próbowało zanegować rzeczywistość. Próbowali iść wspak wobec europejskiego kina, zachować status quo. Okazało się, że nie można. Trzeba było wyjść na przeciwko oczekiwaniom widowni i dać odejść staremu Hollywood. Zmiany zaszły gdy szefowie wytwórni w końcu oddali władzę. Podsumowując: ten film to niestety relikt Złotej Ery Hollywood.