Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Star Wars: The Last Jedi
2017
6,8 153 tys. ocen
6,8 10 1 153318
6,9 66 krytyków
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
powrót do forum filmu Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Żeby oddać sprawiedliwość części VIII, najpierw trzeba pokrótce wrócić do VII i tego dlaczego była (subiektywnie, ofc) takim wielkim guanem, na miarę najgorszej części całej sagi (wnioski przefiltrowane przez czas, piszę o zarzutach najszerszych i tych które pamiętam, wychodząc z założenia, że reszta nie była widocznie aż tak istotna):
- całkowite zignorowanie oczekiwań widza, że po tylu latach od wydarzeń z VI cokolwiek zostanie wyjaśnione. Mamy zresetowanie sytuacji do tej z początków całej sagi (Rebelia po swoim największym sukcesie jakim było zniszczenie Gwiazdy Śmierci II znowu jest, nie wiedzieć czemu, w rozsypce, Nowy Ład który wziął się nie wiadomo skąd jest silniejszy niż Imperium było kiedykolwiek, Han Solo który był bohaterem wojennym znowu jest zadłużonym po uszy przemytnikiem na Sokole Millenium, Leia znowu walczy ze złym Imperium, dlaczego im - Rebelii oraz Lei i Hanowi - nie wyszło*, co się w ogóle w międzyczasie stało – nie dowiemy się)
- cały ten reset służył temu by móc zrobić bezczelny, pastiszowy remake IVki zgodny z zasadą: to samo tylko więcej, szybciej, mocniej, na bogato. Evilman sprawiający wrażenie potężniejszego niż kiedykolwiek (i wyglądający bardziej jak postać z Władcy Pierścieni), Gwiazda Śmierci III jeszcze większa i absurdalnie potężna, siły zła jeszcze..źlejsze (tandetnie nazistowskie przemówienie Huxa to jeden z największych obciachów całej sagi), no-name z pustynnej planety..i tak dalej, o tym powstały już odrębne epopeje postów.
- jednocześnie, przy całej tej wtórności, zerwanie z podstawowym szkieletem GW: jest jakiś potężny Jedi i Sith (de facto, nie ma ani jednego ani drugiego, po ekranie latają same wyboostowane żółtodzioby)
- tempo akcji tak koszmarnie podkręcone, że nie sposób choć na chwilę złapać oddechu by ponapawać się gwiezdnowejennym uniwersum – żaden bohater nie ma szans z pół minuty w spokoju usiedzieć na d*pie, by zaraz wszystko nie zaczynało się znowu walić na głowę
- cały film ratuje tylko wtórny, ale ale mimo wszystko klimatyczny świat (statki, planety, roboty itp.) i Han Solo, którego zabijają w sposób absolutnie niegodny tej postaci, z ręki najbardziej wkurzającej postaci VII-ki
- ogólnie: film, który nie wnosząc nic nowego do uniwersum sprawia wrażenie skoku na kasę nastawionego na połączenie sentymentu starych widzów i blocbusterowej nawalanki skąpanej gwiezdnowojennym sosem dla młodszych

Podchodziłem zatem do VIII z wielkimi obawami, a jednocześnie z poczuciem, że całe to guano VII może być jednak żyznym gruntem dla kolejnych części i gorzej już być nie powinno (trochę jak słabsza I i II były w pewien sposób potrzebne, by III mogła wybrzmieć z całą mocą)

…i nie zawiodłem się, bo VIII jest faktycznym nowym otwarciem, prawdziwym „let the past die” a nie maksymalnie asekuracyjnym remakem, a ilość plot twistów do których fan GW nie jest przyzwyczajony, wręcz zaskakująca (ze sposobem rozwiązania wątku Snoke na czele) – i za to już na starcie bije VII na głowę

Najpierw jednak o paru minusach

- luki fabularne (z oparciem fabuły o to że potężny okręt flagowy nie może dogonić małego statku na czele – dlaczego nie może wysłać jakiś posiłków, małych myśliwców, które mogłyby go zablokować? Jak Finn i Rose dostają się tak szybko do tego kasyna Canto Bight? Dlaczego skoro niszczenie, nawet małymi statkami, okrętów flagowych skokiem w nadprzestrzeń jest takie skuteczne, nie stosowano tego masowo? Chętnych by nie brakło)
- Leia w kosmosie, wiadomo
- dalej mamy deprecjację roli doświadczenia, rozwoju, treningu. Młodzi na starcie są potężniejsi niż większość postaci dawnej sagi, wystarczy im, ze moc „poczują” by robili postępy w oszałamiającym tempie, właściwie cały porządny trening, mądrość i mistrz jest czymś bez czego spokojnie można się obyć
- pewne rzeczy pozostają niewyjaśnione lub wyjaśnione w niesatysfakcjonujący sposób (pochodzenie Rey, Snoke itp. – ale to będzie zarzut tylko jeśli IX tego nie domknie)
- zwłaszcza w scenach w Canto Bight CGI lało się z ekranu litrami. To już moment kiedy zaczynasz mieć wrażenie, ze oglądasz animację
- całość momentami robi się zbyt „awndżersowa”. Rozumiem że GW to epickość, space opera itp. – ale są rożne rodzaje epickości. Ta z VIII momentami za bardzo zahacza o tym kina superbohaterów, którego nie trawię, monumentalizm ujęć, cały świat płonie a herosi walczą na gruzach.

przy tym wszystkim dostajemy jednak sporą dawkę miodności:
- dobre rozwinięcie Kylo Rena
- świetną rolę Luke’a
- świetnego Benicio del Toro
- świetnego Poe
- ciekawe poszerzenie uniwersum (pokazanie szerszego kontekstu, strat i ofiar po stronie rebelii, sytuacji maluczkich i nie-bohaterów, odejście od jednowymiarowości przy jednoczesnym zachowaniu baśniowości – btw, nie zmienia to faktu, że zakończenie z dzieciakiem z miotłą za bardzo disneyowskie)
- dużo humoru (przez niektórych, jak widzę, strasznie krytykowanego – może czegoś momentami było za dużo, ale mnie nie gryzł. Wolę tak, niż jakby cały był zrobiony na pełnej pompie i powadze)
- odważne rozwiązania scenariuszowe (znowu, każdy medal ma dwie strony – postmodernizm nowych GW może nie do każdego trafiać – puszczanie oka do widza, świadome łamanie/nawiązywanie do konwencji, ‘śmianie się’ z tego że jesteśmy w świecie GW, trochę niemal jak burzenie 4tej ściany
- w końcu można było złapać trochę oddechu

Główna obawa przed IX: wraca Jar Jar Abrams, który powinien mieć sądowy zakaz zbliżania się do GW.

* wiadomo, ‘utrata’ syna miała rozdzielić Leie i Hana ale to wyjaśnienie dużo za mikre by je kupić jako odpowiedź na pytanie jak to się stało, że wszystko się tak w międzyczasie spieprzyło