Po pierwsze ten film zaprzecza wszystkim częściom 2-6. Laurie żyje i ma syna. I 75% filmu skupia sie na nich, tyle że to nie ma żadnego celu w sobie. Mike pojawia sie na ostatnie 20 minut filmu i robi sieczke a potem Laurie go zabija (tylko że to nie był on), co ma w sobie jeszcze mniej sensu. W tym filmie nie ma nawet mowy o czymś takim jak atmosfera czy klimat, a już napewno nie groza. Jak nisko jeszcze ta seria upadnie?!
Chyba nie zrozumiałeś. Laurie sfingowała swój wypadek, wykorzystując to, iż miała romans z panem Tate i syna będcego owocem tego romansu, przy okazji chroniąc swoją córkę Jamie (wiedziała, że zostanie ona adoptowana, a nie miała pewności, cz Michael na pewno nie zyje). Pamiętaj też, iż gdy kręcono film, nie planowano "Halloween: Resurrection", a narrator w zwiastunie "...ale tym razem będzie to walka do końca". W filmie świetnie debiutował Josh Hartnett i to do niego należy film, chodź znika z ekranu pod koniec. Finałowe odcięcie głowy też robi wrażenie. Wrażenie to niestety psuje fakt, iż powstała kolejna część, a twórcy tłumacząc, jak to możliwe, że mimo odcięcia Michael żyje, tłumaczą, iż był tylko rnny i gdy nikt nie patrzył, zabił jeszcze jedną osobę i przerał ją w swój kombinezon i maskę.