mam pomysł na grę. Ułużmy HP 8. Każdy nich dopisyje po jednym zdaniu ąż w końcu napiszemy książke. ( podpatrzyłem gdzieś te gre) można ożywiać postacie oraz zmieniać bieg wydzrzeń z poprzednich części ja zaczne:
Harry jak zwykle wieczorami siadał przy klatce i rozmawiał z Hedwigą...
p.s
miłej zabawy :)
Hedwiga jest martwa, bystrzaku. Jak już masz zamiar bawić się w jakąś grę, to przynajmniej trzymaj się faktów.
"można ożywiać postacie oraz zmieniać bieg wydzrzeń z poprzednich części" - A ty naucz się czytać wypowiedzi innych.
"... więc Harry stwierdził, że jest chora. Zaczął rozmyślać nad przyczyną choroby sowy tak dogłębnie, że aż blizna go rozbolała pierwszy raz po śmierci wujka Voldzia. Niestety nikt nie potrafił mu pomóc oprócz..."
"...Hedwigi. Niestety, wredna sowa nie chciała mówić nawet o swojej przypadłości. Ale kiedy zobaczył, że sowa chwiejąc się spadła z żerdzi, stwierdził, iż jest ona..."
"...pogrążona w głębokim śnie. Mężczyzna (?) odprężył się widząc śpiące zwierzę i zabrał się za Proroka Codziennego. Jednak na dwudziestej czwartej stronie spostrzegł..."
...co Harry'ego bardzo zdziwiło, ponieważ Malfoyowie to najszlachetniejsza rodzina, jaką znał... Od zastanawiania się, co popchnęło ich do takiego niebezpiecznego czynu znowu rozbolała go głowa, więc poszedł spać. Obudziła go Hedwiga, upuszczając na niego zmasakrowaną ropuchę...
... Harry od razu poznał, że była to Teodora, własność jego najlepszego kumpla, Nevilla Longbottoma. I jak on ma teraz wyznać tę wstrząsającą prawdę Nevillowi? Ale nie mógł się nad tym długo zastanawiać, bo Hadwiga przyniosła nie tylko ropuchę. Harry na podłodze zauważył jakiś list zaadresowany do niego...
Harry niechetnie wstał i zabrał kopertę do ręki. Następnie ją otwożył.
Zaczął czytać:
Siema Harry!
Jak tam ci się żyje? U mnie spoko, właśnie wróciłem z podruży do okoła świata, superr co nie?
Ale to nieważne, opowiem ci o tym jak się spotkamy... Oczywiście jeśli będziesz miał czas...
Teraz muszę kończyć, bo do roboty idę...
Nara!
PS. Nie wiesz co się stało z ropuchą Nevila, bo ostatnio się skarżył, że nie może jej znaleśc.
Harry nie wiedział, co ma odpisać. Postanowił wreszcie nic nie napisać.
Po godzinie męczyły go jednak wyrzuty sumienia. Poszukał pióra, ale nie mógł znaleźć. Wtem spojrzał na Hedwigę, ta jednak zrozumiała o co chodzi i wyleciała przez okno. Więc Harry wziął długopis, wziął kawałek pergaminu i napisał:
Siema Ron
Nie mam pojęcia gdzie jest ta Teodora i wcale nie zmasakrowała jej Hedwiga.
U mnie nieźle, Stworek wyjechał na wakacje do Europy to mam spokój.
Pozdro
Harry
Teraz pozostał problem, co zrobić ze zwłokami Teodory.
Jednak lokator tam był. Trzeba go było jakoś wygonić. Harry jednak był cwany i wiedział jak.
-Czołem, Śmierdzielu.
-Odwal się bo cię walnę.
-Hahaha bardzo śmieszne.
-A chcesz się przekonać???
-Wątpię, aby była okazja. Tam na górce, KFC budują.
Oczywiście nie trzeba dodawać, że Dudley poleciał na górkę.
Niestety cwany Harry zapomniał, gdzie zostawił zwłoki Teodory. Wybrał się więc na jej poszukiwania. Jednak czuł się dosyć głupio, kiedy nikt mu nie pomagał. W końcu jeszcze niczego nie zrobił sam. Zastanawiając się, co ma robić, usiadł na środku pokoju. Nie zauważył jednak...
Napisała to jego matka zanim poznała jego ojca. Nagle do pokoju wszedł Czarny Pan a za nim Bellatriks i czołgający się Glizdogon
Czarny Pan już chciał coś powiedzieć, gdy nagle do pokoju wpadł Dudley z różdżką w ręku wrzeszcząc "Avada Kedavra!". Jednak Voldemortowi, Bellatriks i Glizdogonowi udalo sie deportowac zanim zaklęcie w nich uderzyło."Tam nie było żadnego KFC, Potter!" - powiedział Dudley celując rózdzka w Harry'ego. Harry pokazał mu wulgarny gest i deportował się do Hogwartu.
Lecz nie mógł się tam deportować więc odesłało go do Hogsmeade ( nie wiem czy dobrze napisałam) i poszedł do Zonka xD
...A u Zonka spotkał nikogo innego jak samego Nevilla Longbottoma, tego, co mu Hedwiga przyjaciela zaszlachtowała. Kiedy go zobaczył i spytał, czy nie widział gdzieś Teodory, Harry na wszelki wypadek...
zaczął udawać, że mdleje. Upadł na podłogę. Z jego gardła wydobył sie krzyk:
- Ty wstrętna gadzino nie zabijaj Teodory...
Nevill usłyszawszy to wybiegł, a Harry otworzył załzawione oczy i się uśmiechną jak głupi...
Ponieważ zrobiło mu się zaraz strasznie głupio wstał i poszedł do "świńskiego Łba" na wściekłego psa.
Siedział tam ze dwie godziny. Nagle przyszła mu ochota na pojeżdżeniu na jakimś centaurze. Udał się więc do Zakazanego Lasu i spotkał tam Hagrida. "Cześc Harry" - zawołal Hagrid - "Możesz mi zrobić przysługę? W mojej chatce jest miliard sklątek. Zaopiekujesz sie nimi?
"Ok" - powiedział Harry i poszedł w stronę chatki.
Harry jednak nienawidził sklątek (jedna go ugryzła w ucho), więc postanowił zakraść się do zamku i nakłonić jakiegoś idiotę do zaopiekowania się nimi. Ruszył do swojego gabinetu zastanowić się nad wrobieniem kogoś w tą żmudną robotę oraz o tym, jak zemścić się na Dudleyu. Nie wiedział jednak jak, przecież był to jeden z najpotężniejszych czarodziei XXI wieku...
Już miał nacisnąć klamkę, gdy zza drzwi usłyszał czyiś głos... "Dzień dobry, dyrektorze Potter". Zaniepokojony szybko wszedł, a tam siedział (na jego miejscu!)...
Draco Malfoy!!- krzyknoł Harry- mordo ty moja, jak ja cię dawno nie widziałem braciszku. Co u ciebie słychać??
- A nic ciekawego. Słuchaj bo jest taka sprawa, Voldzio zaprosił ciebie i jeszce paru znajomych na kawę i ciasteczka. Idziesz?
...Lord Voldemort! A za nim Neville jedną ręką trzymając swoja ropuchę a drugą gładząc białą główkę Voldemorta. Harry nie wiedział co miał myśleć. Jednak Neville zaczął tłumaczyć " poprosiłem Pana Voldemorta żeby mi powiedział jak mu się udało stać prawie nieśmiertelnym. No i on mi opowiedział o horkruksach... no i ja pomyslalem ze moze Teodora sobie zrobila jednego... no i to byla prawda! aha Harry pan Voldemort chciał z tobą pogadać... to może zostawie was samych papa harry" i wyszedl z gabinetu.
Głupi Harry nie domyślił się, że to wszystko to zamach na jego życie. Nawet nie wiedząc, sam oddał się w ręce Voldemorta. Wydawało by się, że już jest martwy, ale Lord postanowił, że jego największy wróg będzie umierał śmiercią bardzo powolną i okrutną... Po sali rozległ się demoniczny śmiech *Mwahahahaha* i nagle we wszystkich jej kątach pojawili się Śmierciożercy.
Z tłumu śmierciożerców wyszedł Lucjusz Malfoy. Zwrocił się do Voldemorta "Panie, ty nie mozesz zabic Pottera b-bo ja... ja go kocham" i się rozpłakał. Czarny Pan roześmiał się tylko, rzucił śmiertelne zaklęcie na niego i powiedział do swoich śmierciożerców " Idę siku!" i wyszedł z gabinetu. Wykorzystując sytuację, Harry w jakiś nieznany sposób zdjął zaklęcia ochronne z Hogwartu i deportował się przy chatce Hagrida. Ku niemu biegł Hagrid. Z daleka można było zobaczyć że był wściekły.
Hagrid wrzeszczal "Co ty narobiles! Jak mogles zdjac zaklecia ochronne z Hogwartu! Teraz tu przyleca smierciozercy". Harry mu powiedzial "Nie martw sie, Voldemort poszedl siku, a toaleta jest tylko na czwartym pietrze..." Hagrid pomyslal chwile i powiedzial "A no to jak tak, to chodz do chaty sie napijemy" No i poszli do chaty Hagrida.
a tam zaatakowały ich wściekłe sklątki i Hagrid wywalił je wszystkie a te poszły do Hogwartu i zaatakowały śmierciożerców lecz Bellatriks od razu wszystkie je zabiła...
jak się później okazało przeżyła jedna sklątka która wyznała Bellatriks miłość. Dwa dni później odbył się ślub, a cztery miesiące póżniej urodziło się...(hmmmm nie wiem co ;D)
Proponuję pominąć tą żałosną wypowiedź o sklątce i Bellatrix i niech ktoś napisze coś bardziej sensownego.
Harry i Hagrid siedzieli w chacie i słuchali radia. Gdy mówili w radiu wiadomość o wybraniu nowego ministra magii - Dudleya Dursleya, drzwi chatki otworzyły się z hukiem a w nich stanął Lord Voldemort z różdżką w ręce. Hagrid zaczął wrzeszczeć gdy Voldemort podpalił zaklęciem jego chatkę. Harry musiał jak najszybciej zwiewać więc spróbował się deporotować na Grimmauld Place. Harry zanim się teleportował usłyszał Hagrida wrzeszczącego " Mówiłeś że Voldemort poszedł siku, Harry , nie uciekaj tchórzu!!! i Nevilla nawołującego swoją ropuchę. Najprawdopodobniej wpadła ona w ogień, lecz Harry nie mógł już się dowiedzieć co się dokładnie stało, bo już stał na Grimmauld Place.
Wpadł do środka bez pukania. Przed nim, jak zaczarowany (o ironio? xD) pojawił się Draco.
- Harry, jak ja cię dawno nie widziałem! - uściskał swojego kuzyna blondas.
- Di?! To ty tu?! Myślałem, że jedziesz do Amsterdamu na panienki! - zawołał Harry.
- Skończyłem z tym, już dawno temu. - uciął szybko jego kuzyn. - Ja.. muszę ci coś powiedzieć. Chodźmy do kuchni.
Gdy usiedli przy wielkim, podłużnym stole, pojawiła się przy nich parująca zupa cebulowa.
- Zakochałem się. - wyznał Draco.
- TY?! - Harry podniósł się szybko i zupa wylała mu się na spodnie, ale to olał. - Kim jest ta szczęściara? ;p
- to jest on Harry ... zakochałem się w Ronie.
- ale przecież Ron kocha Hermione !
- wiem dlatego ją zabija ...
- jej nikt nie zabije ona wszystko umie i sie obroni ...
- w takim razie zabije siebie - wycelował w siebie różdżką i wypowiedział Avada Kedavra.
- zrozpaczony Harry wzioł zwłoki Dracona i ...
pochował je w ogródku.Gdy Ron dowiedział się o tym że Draco go kochał umarł z rozpaczy ponieważ on sam potajemnie pisał pamiętnik w którym opowiadał jak bardzo kocha Dracona.
A Hermiona ktora kochala Rona, z rozpaczy zaczela pic. Harry zdal sobie sprawe ze zakochal sie w Hermionie i pojechal jej sie oswiadczyc. Zastal Hermione pod stolem, a na stole polowa butelki wodki. Harry pomyslal ``slaba ma glowe`` po czym wzial butelke i wypil reszte. W barku znalazl...
mnóstwo pustych butelek po alkoholach. Gdy wzrokiem znalazł jedną pełną (był to koniak), wziął go i odkorkował i już miał nalewać sobie do szklanki, gdy wyrwał mu ją Dumbledore.
Harry znieruchomiał, zaskoczony, a Albus usiadł na kanapie, oglądając mecz koszykówki i popijając trunek..
- Dobry ten koniak.. - powiedział, a potem...
Dumbledor zaczął płakać. Co jakiś czas z jego gardła wydobywał sie jęk i cały czas to samo zdanie
-Mój biedny koniaczek. I co ja teraz zrobię.
Harry nie wiedział co powinien zrobić. W końcu przyklęknął koło Albusa i zaczął go pocieszać. Niestety jego wysiłki szły na marne.
W końcu nie wytrzymał. Wyczarował sobie fałszywy dowód osobisty i poszedł do monopolowego po pare dobrych trunków...
W sklepie była tylko sprzedawczyni i jakiś gruby facet mocno upity. Harry'emu kogoś przypominał tylko nie wiedział kogo. Zaintrygowany podszedł do nieznajomego by zobaczyć jego twarz. Był to ... Dudley Dursley, kuzyn Harry'ego. Harry nie mógł w to uwierzyć, zapomniał nawet po co tu przyszedł."Ja pierdyle , Dudley! Kope lat. Gdzie ty byłeś? Gdzie teraz mieszk...?" "Przepraszam ale nie znam pana" powiedział Dudley i wyszedł ze sklepu. Sprzedawczyni powiedziała Harry'emu, że Dudley mowił, że jest ministrem magii. Harry wyszedł ze sklepu próbując znaleźć Dudleya ale nigdzie go nie było. Ktoś mu nagle położył rękę na ramieniu. Był to Dumbledore " czemu mnie zostawiłeś?" wychrypiał i powoli osunął się na ziemię
Harry przestraszyl sie, ale okazalo sie ze Dumbledore znalazl kolejna butelke koniaku. Harry teleportowal sie z Dumbledorem do swojego mieszkania, rzucil go na kanape i poszedl spac. W nocy obudzil go jakis loskot. Wstal z lozka i poszedl zobaczyc co sie dzieje. Z lazienki dochodzilo jakies wycie. Okazalo sie ze to Dumbledore spiewal pod prysznicem.
Harry ostrożnie obszedł nocny stolik, łózko Dumbledore i zamknął drzwi do pokoju. Śpiew byłego dyrektora wyraźnie ścichł. Harry ziewnął i przeciągnął się sennie. Było późno - zegar na stoliku oświetlony blaskiem księżyca wskazywał drugą. Harry podszedł do okna - w ciągu ostatnich kilu dni wydarzyło się więcej niż mógł przepuszczać -
jego najlepszy przyjaciel Ron odszedł, a Hermiona nie mogąc unieść ciężaru jaki spadł na jej barki chwyciła za alkohol. Przetarł zamgloną oddechem szybę - na ulicy było spokojnie i cicho. Tylko jakiś dachowiec z nadzwyczajną grację przeskakiwał po kolejnych słupkach ogrodzenia. I nagle... - coś zamrugało. Harry przetarł zmęczoną twarz i wytężył oczy do granic możliwości - znów mrugnięcie...
- To mi się chyba śni - pomyślał, ale ciągle wpatrywał się w ciemniejącą plamę końca ulicy. Błysnęło - trzy srebrne iskry wystrzeliły w powietrze i łagodnie opadły na ziemię. Przestraszony kot czmychnął, chowając się w zacienioną uliczkę.
- Co do...? - powiedział, i naprał całym ciężarem na szybę, nie chcą stracić najmniejszego bodaj szczegółu.
Znów błysnęło - teraz już dość blisko, by mógł rozpoznać...
- Patronusy... - mruknął - ale skąd...
- Tez to zauważyłeś - powiedział głęboki, mądry głos - Harry odruchowo odskoczył w tył.
- Tak, tak... - szepnął Dumbledore i usiadł na sowim łózko. Rozrzucił e wilgotne jeszcze włosy i wsparł głowę na dłoni.
- Panie dyrektorze... - wykrztusił Harry, zdziwiony tak nagłą odmianą Dumbledore'a - nie rozumiem...
Ten podniósł głowę i uśmiechnął się zagadkowo - Wiem, Harry, doskonale wiem - wstał i tez wpatrzył się w okno. Białe błyski znów zagrały na niebie -teraz mógł rozpoznać lśniącego kruka, przemykającego ponad dachami, by po chwili rozpłynąć się w srebrną mgiełkę, coś jakby lwa prężącego się i gotowego do skoku...i
- Wydra? - zdumiał się Harry -ale... ona przecież widziałem...po śmierci Rona...
- Tej noc wiele się zmieniło - powiedział dyrektor - tak, bardzo wiele i tym powinieneś wiedzieć o tym najlepiej...a może już wiesz - spojrzał na Harrego sowim niebieskimi oczami, tym wzorkiem świdrującym do głębi duszy - już ja sam jestem tego najlepszym przykładem...
- Ale ja ciągle nic nie rozumiem - znów czuł się jak wtedy w gabinecie Dumbledore'a, śród tych wszystkich niezwykłych tykających i wirujących w obłoczkach pary przedmiotów - pan żyje - to wszytko wydaje się wbrew rozsądkowi...
- I tak i nie - stwierdził Dumbledore i zakręcił kciukami młyńca - bo widzisz Harry, mój kochany chłopcze - poklepał go po ramieniu - zeszłej nocy go odnaleziono, tak, myślę, że to stało się właśnie zeszłej nocy...
- Ale co odnaleziono, ciągle nic... - wybuchnął Harry, ale dyrektor mu przerwał. Był spokojny jak zwykle, ale Harry i tak wyczuł potęgę bijącą od tego starczego oblicza...
- Jedno z Insygniów, to którego bano się najbardziej zostało odnaleziono...
- Co?! - to niemożliwe...
- Niestety, mój drogi chłopcze, Kamień wskrzeszający, ten sam, który ty bałeś się wykorzystać, ten którego się wyrzekłeś, pozostawiając w odmętach lasu, został odnaleziony, i dlatego ci którzy odeszli znów mogli wrócić.... -
Harry momentalnie zbladł i opadł na łózko, a dyrektor w skupieniu obserwował patronusy czekające tuż-tuż pod bramą domu....
- Na szczęście, znów możemy się zjednoczyć - pozwiedzał, ale w jego głosie wyczuwało się niepokój, - szkoda tylko, że przeciw temu kto nadchodzi, potrzebna będzie siła, przekraczająca zdolności nas wszystkich...
- Ale - wysapał Harry - o kim pan...
- Slytherin Harry, Salazar Slytherin powrócił, a z nim nowy mrok i śmierć....
Koniec rozdziału pierwszego - pt. "Cień przeszłości".
Rozdział Drugi
Harry zerwał się na równe nogi. Pospiesznie założył koszulkę i wybiegł z pokoju. Biegał po całym domu wołając - gdzie jest moja różdżka??. Dumbledore ją znalazł w toalecie. Harry już chciał brać inne rzeczy ale Dumbledore go powstrzymał. - Nie Harry ! Mamy mało czasu! Uciekajmy, Slytherin może zaraz tu być. Zbiegli na dół do kuchni i jak najszybciej pobiegli do drzwi. Jednak przy drzwiach pojawił się Stworek obładowany bagażami. - Wróciłem z urlopu, Sir - powiedział do Harry'ego. - Stworku nie mamy czasu. - powiedział Harry - Salazar Slytherin może tu zaraz być. Musimy uciekać! - Stworek nic nie powiedział tylko pospiesznie się deportował. Harry i Dumbledore popatrzyli po sobie. Harry miał wrażenie że pomyśleli o tym samym, że Stworek poszedł przyłączyć się do armii Slytherina. Ale nie to było ważne. Musieli jak najszybciej uciekać. Gdy tylko wyszli na ulicę teleportowali się do...
Rozdział drugi
Chmury nad Londynem
Padało. Ciemne, zimne strugi deszczu zalewały ulice i przedmieścia, skwery i wspinały puszący się park w London centre. W dodatku zrobiło się chłodno, tak dużo chłodniej niż normalnie o tej porze roku. Przechodnie skupieni pod parasolami czym prędzej starali się załatwić wszystkie sprawy i uciec w ciepło własnych mieszkań. Tom również gnał - wracał z dworca, gdzie nie doczekał się głośno zapowiadanego przyjazdu jędzowatej cioteczki. Przemókł, zmarzł i zmarnował trzy bite godziny, a teraz brnął jeszcze wśród kałuż i rzędów kolorowych paroli.
- A niech to szlag! - zawołał i odskoczył na bok, starając się unikać ochlapania przez nadjeżdżającą taksówkę. Zaklął pod nosem, otrzepał lepkie błoto z kurtki i ruszył dalej. Szparkim krokiem przeszedł główną ulicę i wkroczył na plac przy Grimmauld Place i nagle... . Tom zatrzymał się jak wryty, rozejrzał uważnie - przez chwilę zdawało mu się, że po lewej rozpijaczył jakiś jasny błysk... Osłonił oczy przed nacierającymi wściekle kroplami wody i wbił oczy w budynki kamienic. Przysiągłby że światło mignęło gdzieś miedzy jedenastym a trzynastym numerem, ale teraz nic podobnego nie mógł wypatrzyć. Wzruszył ramionami i złorzecząc na jędzowata cioteczkę ruszył dalej... .
- Straszna pogoda - zawyrokowała Hermiona - zupełnie jak wtedy, gdy dementorzy krążyli po świecie