Nie wiem i nie mogę zrozumieć, czemu Hallstrom wmówił sobie ostatnio, że seanse jego filmów muszą trwać ponad dwie godziny. To już kolejne z rzędu dzieło niemiłosiernie rozciągnięte, niepotrzebnie przegadane. Nie chcę powiedzieć że to zły film. Ma swój klimat, niezłą narrację, piękne zdjęcia, solidną robotę aktorską(udana reaktywacja Liny Olin) Każdy z bohaterów to otwarta księga z której uważny widz wyczyta wszystko. Na uwagę też zasługuje metamorfoza samego reżysera, który raz kręci filmy zgodnie z prawidłami najlepszych hollywoodzkim produkcji, a znów drugim razem wracając do ojczyzny doskonale się czuje w klimacie skandynawskiego kina. Mam cichą nadzieję, że następny obraz "My American Lover" z Deepem odejdzie o tej niechlubnej tradycji niepotrzebnych rozwleczeń.