Właśnie wróciłam z kina i choć pewnie jutro będę mieć do tego filmu bardziej krytyczne
podejście, to jak na tę chwilę wrażenia mam jak najbardziej pozytywne.
Film zabawny, przy czym humor (być może) mniej ambitny przeplata się z naprawdę
zabawnymi dialogami. W pewnym momencie robi się nawet śmieszno - straszno, jak
człowiek sobie uświadomi, że ludzie naprawdę wierzyli w "histerię" i często próbowali ją
leczyć dość drastycznymi metodami. Pod koniec robi się trochę ckliwie i ciut patetycznie,
ale tendencja ta przystopowała w bezpiecznym momencie - akurat żeby wyjść z seansu z
uśmiechem na ustach.
Aktorstwo solidne, może nieco przerysowane, ale przy komedii tego typu to bynajmniej
nie przeszkadza. Wisienką na torcie jest dla mnie postać Lorda Edmunda St. John-
Smythe'a (grana przez Ruperta Everetta) - choć to rola drugoplanowa, wprowadza na
ekran dużo uroku i dowcipu.
Choć pomysł na film może się wydawać kontrowersyjny, tak naprawdę jest przede
wszystkim... fascynujący. Przed pójściem na seans warto poczytać na ten temat -
niejedna osoba zdziwi się jak praktycznie podchodzono do "tych" kwestii. ;)
Nie wiem czy to kwestia nastroju (może towarzystwa) ale dawno nie uśmiałam się tak na
komedii. Romantyczny wątek nie jest nachalny, więc mężczyźni też powinni przetrwać
seans. Powiedziałabym nawet, że podczas wyświetlania filmu to oni śmiali się głośniej i
w pewnych sytuacjach reagowali większym wzburzeniem niż kobiety.
Reasumując: w kategorii rozrywkowej "Histeria " dostanie u mnie ósemkę.