PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=343217}

Hobbit: Niezwykła podróż

The Hobbit: An Unexpected Journey
2012
7,6 425 tys. ocen
7,6 10 1 425105
6,7 55 krytyków
Hobbit: Niezwykła podróż
powrót do forum filmu Hobbit: Niezwykła podróż

...i dobrze. To nie miało być dzieło, które zmieni kino, które jakoś znacząco i prowokacyjnie wpłynie na rozumienie Tolkiena. Bo też jak się robi filmy na podstawie autora tak kultowego (i tak kompletnego, domyślanego), to stąpa się po cienkim lodzie. Tu trzeba uważać na każdą fabularną nieścisłość, nade wszystko zaś na to, żeby nie pogubić klimatu "Hobbita" - i podobnego, i różnego od tego z "Władcy Pierścieni" (o "Silmarillionie" nie wspominając). I nawet jeśli Jackson zrobił to, co zrobił, dla kasy, to chyba jednak wciąż jeszcze bardziej z miłości do Tolkiena. Którego zna - co widać w każdym kadrze - o niebo lepiej niż trzy czwarte jego najbardziej wrzaskliwych krytyków.
Ale po kolei: co mi się podobało -
1. Znacznie mocniej wyluzowany niż we "Władcy..." klimat, budowany także przez większe poczucie humoru, przez wyraźnie bardziej infantylnie (i była to infantylność celowa - bo tak pracuje wyobraźnia dzieciaka) odtwarzane pejzaże, scenografie, postacie (krasnoludy faktycznie wyglądają jak z baśni). Bo jeśli "Silamrillion" to tekst objawiony, "Władca Pierścieni" - epos rycerski, to "Hobbit" jest właśnie baśnią. I tę fundamentalną różnicę widać u Jacksona moim zdaniem znakomicie.
2. Humor - przez niektórych uznany za buracki, grubiański i obleśny. W porządku - można zżymać się na bekające krasnoludy lub na Bilba taplającego się w trollowych smarkach, kłopot w tym tylko, że taki żart jest znakomicie zakorzeniony w kulturze anglosaskiej, i to nie tylko w tej ludowej, ale też w wysokiej - pełno go choćby w komediach Szekspira. Znakomicie - też bardzo w zgodzie z anglosaskimi wątkami baśniowymi - rozegrano postać Radegasta Burego.
3. Technika - obejrzałem w 3D/48 FPS i muszę przyznać, że choć nie ekscytuję się każdą technologiczną nowością, a trójwymiar czasem mnie po prostu fizycznie męczy, to tu efekt zapierał dech.
4. Inteligentne kombinowanie wątków wziętych z różnych miejsc innych dzieł Tolkiena. Swoją drobiazgową znajomością "Hobbita" Jackson znów mi zaimponował: myślałem na przykład, że te całe skalne olbrzymy to już zupełnie jego fantazja, sprawdziłem w książce i, cholera, są! W połówce zdania i znacznie bardziej na marginesie, ale są...
- i co się nie podobało:
1. Mniej inteligentne niż w punkcie powyżej kombinowanie wątków wziętych z różnych miejsc innych dzieł Tolkiena. Przykładowo: Azog; wedle Tolkienowskiej "Kroniki Królestw Zachodnich" wielka bitwa krasnoludów z orkami w Nanduhirion miała miejsce dopiero dekadę po śmierci Throra, a nade wszystko rozegrała się w 2799 roku Trzeciej Ery, podczas gdy wyprawa Bilba to rok 2941, czyli że Azog musiałby mieć dobrze ponad sto pięćdziesiąt lat! Nie wydaje mi się, żeby czynienie orków tak długowiecznymi było intencją Tolkiena... Inny przykład: powrót wodza Nazgulów, a potem Saurona w nowej postaci do Dol Guldur: wedle Tolkiena miało to miejsce na blisko dwa tysiące lat przed wydarzeniami opisanymi w "Hobbicie", a od niemal stulecia wiedział to z całą pewnością Gandalf, stąd też scena narady u Elronda jest trochę bez sensu. I nie chodzi mi o to, żeby chłostać teraz Jacksona za każde sprzeniewierzenie się Tolkienowi - ale z jego znajomością dzieła pisarza i przy jego wyobraźni z pewnymi rzeczami mógł sobie od strzała poradzić o niebo lepiej.
2. Przesada w niektórych scenach, zwłaszcza batalistycznych: owszem, ucieczka krasnoludów z Gór Mglistych była porywająca, ale miejscami za bardzo przypominała krzyżówkę jazdy na rollercoasterze, oldskulowej platformówki na Atari i hongkońskiej trzaskanki karate.
3. Wygląd Thorina Dębowej Tarczy: żona zwróciła mi w pewnym momencie uwagę, że facet każde ujęcie ma jak z okładki płyty jakiegoś norweskiego bandu ciężko-metalowego i od tej pory nie mogłem już przestać się z niego śmiać...

Ras_Democritus

Fajna recenzja, ale nie zgadzam się z kwestią wyglądu Thorina. Super postać jak dla mnie. I pod względem osobowościowym jak i wyglądu. A wasze skojarzenia to chyba nie problem filmu jednak :)

ocenił(a) film na 8
amavelka

No, trochę jednak jest to problem filmu: gdyby zachciało się Jacksonowi w roli takiej na przykład Galadrieli obsadzić kogoś o aparycji zbliżonej na przykład do Pameli Anderson, to jednak niezamierzenie śmieszny efekt byłby też trochę jego winą... Tu jest podobnie: można było wykreować podobną postać nie nasuwając jednak skojarzeń z jakimś tam speed-power-black-doom-viking-death metalowcem; skojarzenia, widzisz, nie biorą się znikąd. A charakterologicznie Thorin też mi się nie za bardzo podobał - u Tolkiena jest jednak znacznie bardziek mroczną, skomplikowaną postacią, ulegającą pysze i żądzy złota, co jest tragiczną rysą krasnoludów jako rasy. A przecież wiemy, że Jackson potrafi nie upraszczać Tolkiena bez potrzeby - tu jednak przefajnił, chciał chyba, żeby Thorin powędrował również na tapety komputerów dwunastolatek, wypierając z niej na chwilę Edwarda Cullena (czy jak się on tam zwał).

Ras_Democritus

Porównywanie Pameli (pośrednio) do Richarda Armitage jest po prostu idiotyczne. Naprawdę, nie spotkałam się jeszcze z takimi skojarzeniami, a nawet jeśli były, to są nieliczne. Co potwierdza, że to wy macie problem a nie film. Naprawdę, jeden z bardziej absurdalnych zarzutów jakie czytałam na tym forum.

ocenił(a) film na 8
amavelka

Wyluzuj troszeczkę, słonko... Nie porównuję Pameli do Richarda, opuściło Ci się w nadmiernie emocjonalnej lekturze kluczowe słowo: "gdyby"...
Poza tym tak: to, że mnie się kojarzy, jest moją sprawą, a nie filmu? Niech będzie. Ale można by to odwrócić i powiedzieć, że to, że Tobie się nie kojarzy, też nie jest sprawą filmu...
Zresztą - pal sześć skojarzenia: po prostu wedle mojej opinii Thorin w wersji Jacksona jest nadmiernie i niepotrzebnie spłycony wobec książkowego oryginału (i znów uprasza się o zwrócenie uwagi na kluczowe słowo "niepotrzebnie" - bo dużo rzeczy z książki reżyser przeinaczył w sposób moim zdaniem uzasadniony i z punktu widzenia logiki samego filmu udany), a poza tym nieco zanadto trąci kiczem. A kicz ten jest obliczony przede wszystkim na efekt kasowy: Thorin grany przez Armitage'a (grany zresztą dość słabo) miał być po prostu ładną buzią na plakaty i gadżety, miał trafiać w gusta małoletnich dziewuszek śniących umiarkowanie nieprzyzwoite sny o twardzielach. Cóż - wcale sporo zachwytów na tym forum potwierdza moją opinię...
I nie skacz na mnie, jakbym zrobił nie wiadomo co z Twoim - jak rozumiem - ukochanym filmem. To, że mi się podoba, nie oznacza, że nie mogę być krytyczny wobec tego czy tamtego. I w niczym nie zmienia to mojej generalnej opinii, że nie za bardzo sobie wyobrażam, jak miałaby wyglądać lepsza ekranizacja "Hobbita".

ocenił(a) film na 7
Ras_Democritus

Thorin w wersji Jacksona spłycony? Nie nie, jest o wiele bardziej rozbudowaną postacią niż w książce, a w filmie wybiją się nawet przed postać Bilba :) Zgodzę się jedynie trochę co do wyglądu, bo gdyby miał dłuższą brodę, to byłoby świetnie. A pomysłow na jego wygląd ( i to własnie z długą brodą) było sporo, co widać w kronice filmowej, którą mozna kupic w empiku. A ładną buzią to miał być przede wszystkim Kili, no i swoje zadanie spełnia... Ani trochę nie wygląda na krasnoluda.

Ras_Democritus

Jeśli chodzi o wygląd - tutaj się nie zgodzimy. Jeśli chodzi o grę aktorską - też nie. Armitage i Freemanem dla mnie dwaj najlepsi aktorzy w filmie.

Mogę się częściowo zgodzić o przedstawienie postaci, ale z Twojego opisu wygląda jak by była to jednowymiarowa postać. A przecież widać w nim nie tylko dumnego i bohaterskiego króla, ale też upartego co często wpędza go w niepotrzebne problemy, a także uginającego się pod ciężarem przeszłości. Poza tym nie mam wrażenia, by w książce był bardziej złożoną postacią. Na cos innego został połozony akcent w filmie, ale z pewnością nie jest to cukierkowa postać.

Już prędzej Aragorn był dla mnie taką jednowymiarową, cukierkową postacią prawie bez wad.

Thorin jest postacią która ma słabości, która popełnia błędy. I jest co podkreślę, wspaniale grany przez Richarda Armitage. I jego buzia nie ma tutaj dla mnie znaczenia (zresztą gwiazdą pod tym kątem jest raczej KIli).

ocenił(a) film na 7
amavelka

Bo w książce jest znacznie mniej rozbudowaną postacią.

ocenił(a) film na 8
Joecrou

Odpowiadam Wam obojgu.

Nie należy mylić dwóch rzeczy: rozbudowania fabularnego (czyli tego, na ile uwaga reżysera/pisarza skupia się na postaci w filmie/książce) z faktycznym ciężarem znaczeniowym oraz cech przypisywanych danej postaci z jej rzeczywistym wewnętrznym skomplikowaniem. Zgadzam się, że Thorina w filmie jest znacznie więcej niż w książce, że u Jacksona to właśnie on, a nie Bilbo, wyrasta na głównego bohatera. Kłopot w tym tylko, że - będę się upierał - jest on w ekranizacji jednak postacią bardziej jednoznaczną (co nie oznacza - od razu podkreślam - że całkowicie jednowymiarową). Piszesz, amavelka, że jest "uparty co często wpędza go w niepotrzebne problemy" - pokaż mi choć jedno miejsce w filmie, kiedy faktycznie tak się dzieje. Nawet jeśli od czasu do czasu rzeczywiście robi coś nieprzemyślanego (odmowa gościny u Elronda, dyktowana dumą szarża na Azoga), to natychmiast Jackson tak kieruje akcją, żeby wyszło mu to na dobre. A pozostałe rzeczy: "dumny, bohaterski król uginający się pod ciężarem przeszłości" mają go jedynie nadmiernie rozgrzeszać. I tu jest sedno całej sprawy: Thorin Tolkiena z jednej strony jest kimś, na kim spoczywa potężne brzemię i kto ma do odegrania w dziejach Śródziemia arcyważną rolę, z drugiej - dużo swojego mroku nosi w sobie z powodu cech, którymi od czasów Aulego skażona jest cała krasnoludzka rasa (nieufność wobec wszystkich nie-krasnoludów, ponuractwo, żądza złota, duma nazbyt często przeradzająca się w pychę i pogardę). Przecież w powieści on niemal do samego końca nie jest w stanie zaakceptować Bilba, stając się postacią zwyczajnie antypatyczną! A z drugiej strony - nosi w sobie tyleż samo autentycznej wielkości... I to sprawia, że jego osobowość naznaczona jest głębokim, antycznym niemal tragizmem (jak świetnie Tolkien posługiwał się tą kategorią, czuje każdy, kto choćby odrobinę dokładniej zapoznał się na przykład z mocno edypową historią Turina i Nienor...). Tymczasem Jackson po prostu nadmiernie go rozjaśnia: wszelkie zło, z którym ten ma się zmagać, jest poza nim, nie nosi go on w sobie, a co najważniejsze - umie się przyznać do swoich błędów. Dlatego uważam go za postać bardziej płaską od książkowego pierwowzoru.

Jeśli chodzi o estetykę postaci: tu rację ma Joecru: przecież Jackson znakomicie zna wszelkie już istniejące malarskie wyobrażenia Śródziemia - dlaczego, skoro kreując pozostałych krasnoludów zrobił tak rewelacyjną robotę nadając każdemu z nich indywidualny rys, balansujący między heroicznością a śmieszną poczciwością, w tym akurat przypadku pozwolił sobie na taki obciach? Dość powiedzieć, że wedle Tolkienowskich genealogii Thorin był starszy choćby od Balina, który w filmie pokazany jest niemal jak jego pradziadek... Powiadam raz jeszcze: ten wymysł to haracz zapłacony przez reżysera gustom cokolwiek bardziej małoletnim.

No i jeszcze kwestia aktorstwa: mówienie, że tam były jakieś rewelacyjne kreacje, to w ogóle jakieś nieporozumienie. Jedynie Freeman w roli Bilba i Scott jako Balin wnieśli tu trochę indywidualnej ekspresji - reszta (McKellena/Gandalfa nie wyłączając) w ogóle nie miała za zadanie grać, a wyglądać. I nie jest to w sumie zarzut: filmy takie jak ten rządzą się innymi zasadami niż dzieła skupione na skomplikowanej grze aktorskiej - ale też nie udawajmy, że jest inaczej: bo jeśli rolę Armitage'a uznamy za "rewelacyjną", to jak nazwać choćby kreacje Seana Penna w "Obywatelu Milku", Bena Wishawa w "Jaśniejszej od gwiazd" czy nawet Javiera Bardema w ostatnim "Bondzie" (i celowo sięgam tu po produkcje najnowsze, a przy tym mainstreamowe, nie śmiąc nawet czynić jakichś porównań do klasyków w stylu Marlona Brando czy Humphreya Bogarta)?

Ras_Democritus

Co do jednowymiarowości: taki zarzut można by postawić większości postaci w LOTR na przykład. Jaką złożoność ma na przykład Aragorn w LOTR? I inne postacie? Fantasy i baśń to nie są gatunki, których siłą jest złożoność psychologiczna postaci. Jeśli tego szukasz w filmie, to wybrałeś nie ten gatunek co trzeba. Baśń bazuje na czymś innym : na uwypuklaniu pewnych podstawowych wartości, które często we współczesnym świecie są zapominane. Nie wchodzi jednak w niuanse, również na poziomie postaci. Nie uważam więc, by Thorin tutaj wybijał się in minus na tle innych postaci. Nie uważam też by był nadmiernie rozjaśniony. O ile cel jego wyprawy przedstawiony jest jako szczytny, to pokazane są jego przywary, które skutkują ciągłymi utarczkami z Bilbo czy Gandalfem. Pokazywana jest jego niechęć do Elfów i kontrastowana z bardziej otwartym i światłym podejściem Gandalfa.

Co do wyglądu, to jest tylko i wyłącznie Twoje zdanie i jesteś obawiam się w mniejszości. Słowa "obciachowy" są przesadzone i tylko zmniejszają wiarygodność Twoich argumentów. Ideą Jacksona było to by król krasnoludów wyglądał jak król, by wyglądał majestatycznie a nie jak zarośnięty Gimli, któremu brakowało odpowiedniej prezencji. Pokrycie Thorina zarostem byłoby bezsensownym posunięciem. Myślę, że jeśli chodzi o charakteryzację to nie dostrzegasz pewnych niuansów i pewnej filozofii, która przyświecała całemu teamowi i P.Jacksonowi. Uparłeś się przy tezie, że wygląd jest pod kobiety (dodałeś jakieś abstrakcyjne skojarzenia i dodałeś absurdalną tezę, że skoro Ty masz takie skojarzenia, to Jackson skopał sprawę - w ogóle co to za teza - rozumiem, że jeśli ktoś będzie miał najbardziej absurdalne skojarzenie na świecie to będzie zawsze wina reżysera??). A ja uważam, że PJ miał zupełnie inny cel. A jeżeli jakaś postać robiona była pod kobiety, to nie Thorin, tylko para młodych krasnoludów: Fili i KIli.

Co do aktorstwa, jest dla mnie znakomite. Trzeba brać pod uwagę, jaki tekst ma do dyspozycji aktor. Łatwo się zachwycać grą aktorską, kiedy postać jest bardziej złożona czy ma bardziej wysublimowane kwestie. Ale to co ma do zagrania Armitage gra świetnie, wyciąga (tak samo zresztą Freeman) maximum z tego co ma do zagrania. Armitage'a przebija tylko Martin Freeman.

Niestety fantasy pewnie nie dostanie oskara za aktorstwo, a to jest moim zdaniem błąd. Nie sztuką jest dobrze zagrać w psychologicznym filmie. Sztuką jest zagrać proste kwestie jakie miał do dyspozycji Martin Freeman czy Armitage w taki sposób jak by to był tekst w sztuce teatralnej. To samo się tyczy McKellena zresztą. Gra aktorska Freemana i Armitage'a jest dobra do tego stopnia, że aktorstwo jest uznawane za najmocniejszą stronę filmu. I krytycy nie pisali tutaj tylko o Freemanie.

Uważam, że stworzyłeś jakieś uprzedzenie do tego aktora i postaci i dla mnie Twoje argumenty są mało przekonujące i niewiarygodne.

ocenił(a) film na 8
amavelka

Cóż, mógłbym po prostu powiedzieć: nawzajem - i wykazać, że zamiast argumentować, wyszukujesz nieścisłości w moich obserwacjach, atakując mnie zresztą ad personam, na co nie zasługuję... Ale nie bądźmy małostkowi. Rozumiem Twoje racje i przyjmuję je do wiadomości, ale ich nie podzielam - a jeśli mnie szkodzą jakieś tam uprzedzenia (których, dalibóg, coś nie dostrzegam), to Tobie na zdrowie nie wychodzi bezkrytyczny zachwyt filmem, który to zachwyt nie pozwala Ci nawet spróbować dostrzec pewnych jego niedostatków. Ale powiadam raz jeszcze: rozumiem to, choć mam inne zdanie.

Z jedną rzeczą jednakowoż zgodzić się nie mogę - z tym mianowicie, co wypisujesz o rzekomej prostocie i całej fantasy, i Tolkiena w szczególności. Jeśli tak byłoby rzeczywiście - to wtedy wszystkie książki autora byłyby po prostu powieściami jak każde inne. Na szczęście - mylisz się srodze... Przy Tolkienie znajdzie coś dla siebie i historyk literatury bądź kultury (który będzie się pochylał nad wykorzystaniem tradycji eposu i tragedii, nad fundamentalną rolą ironii, nad wątkami szekspirowskimi, średniowiecznymi, osjanicznymi), i antropolog, względnie kulturoznawca czy filozof (znaczenie kategorii przeznaczenia, użycie estetyki melancholii), i religioznawca z teologiem (Tolkienowska reinterpretacja chrześcijaństwa, zwłaszcza w "Silmarillionie"), nawet socjolog (bo jest coś nie do pomyślenia, że ten akurat cykl powieściowy stał się jednym z największych bestsellerów drugiej połowy XX wieku). Tak że nie wpieraj mi, że tam chodzi wyłącznie o obrazowe przedstawienie pojęć tak abstrakcyjnych jak dobro i zło... od tego są westerny, ale zdecydowanie nie Tolkien. I owszem, w fantasy jest dużo jednowymiarowego śmiecia, ale są też arcydzieła (oprócz Tolkiena na pewno Le Guin czy Lewis), które nijak nie pasują do Twojego wyobrażenia.
Tak zatem: czy Jackson z powieści łudząco prostej, w gruncie rzeczy jednak mocno zawikłanej, mógł wydobyć coś więcej, czy mógł pokusić się - bez utraty fabularnej atrakcyjności - na przedstawienie cokolwiek większych zawikłań ludzkiej (elfiej, krasnoludzkiej czy jakiejkolwiek innej) natury? Mógł. Udowodnił to w ekranizacji "Władcy Pierścieni", fenomenalnie wygrywając tam postać Elronda, nadając mu dramatyzmu, którego próżno szukać u samego Tolkiena. W "Hobbicie" doskonale rozegrał Radegasta: postać w prozie zupełnie marginalna okazała się i zabawna, i bardzo mocno osadzona w tradycji kultury angielskiej - od mitów celtyckich po "Sen nocy letniej"; dziwi mnie, że jakoś nikt nie zauważył, że ten Radegast Jacksona osobliwie jakoś przypomina Toma Bombadila... Ale Thorina, jedną z najbardziej niejednoznacznych, drapieżnych postaci Tolkiena - bedę się upierał - po prostu przegrał.