Tu nie o to chodzi.
Kończąc lekturę "Władcy Pierścieni" i sięgając po "Hobbita" odczujesz prawdopodobnie analogiczną emocję, gdy obejrzysz ten film po trylogii Jackson'a. To uczucie brzmi "WTF?!?!?!?". I nic w tym dziwnego. Tolkien "Hobbita" pisał jako baśń dla dzieci. I tyle. Ba! Nawet uważny czytelnik spostrzeże, że może dopiero na początku drugiej księgi "Władcy Pierścieni" (czyli 1/2 "Drużyny Pierścienia") powieść staje się pełnoprawnym utworem fantasy (którego to gatunku jest zresztą protoplastą). "Hobbit" jest właściwie wprawką do znanego nam wszystkim arcydzieła. To nieśmiała próbą dotknięcia tematu Śródziemia i skonfrontowania go z czytelnikiem. Nie ma więc co się dziwić, że i film jest słabszy, bledszy i uderzający w bardziej uniwersalne tony. I tak udało się bardzo sprawnie połączyć stylistkę poprzednich obrazów z baśniowością powieści.
Ale tu nie o to chodzi.
Kwestia rozłożenia "Hobbita" na trzy części. Fabuły, która spokojnie zmieściłaby się w trzy godzinnym filmie. Wiadomo, że taka sytuacja wymagała umieszczenia wszystkich wątków pojawiających się w książce a nawet dodania kilku nowych (co akurat się sprawdza, gdyż są to sceny zespalające nową serię z trylogią). W takiej sytuacji musi jednak powiać nudą! "No nie pomalujesz! To je amelinum!" I tak aktorsko i rytmicznie, sceny dialogowe się bronią choć Tarantino to to nie jest. I nie ma być! I nie będzie! Nuda zresztą to stan umysłu albo co gorsza cecha charakteru. Gdy oglądasz Rivendell, w którym elfy sobie grają na harfie i mają czas na robienie sałatek po czym skonfrontujesz to w głowie z obrazem tego samego miejsca już w "Drużynie Pierścienia" gdzie nie jest tak kolorowo i wyraźnie czuć napięcie... jaką to głębie nadaje całej historii, nieprawdaż!?
Ale tu też nie o to chodzi.
Myślisz, że Jackson miał zresztą tu coś do powiedzenie? Ot, przyszedł do niego producent tudzież właściciel studia i mówi "Peter, no ja cie sunę, ty wiesz, że w mojej siódmej willi wypaczył się panel? Dawaj mi tu nakręć trzy części, kupię sobie zamek w Anglii, tam to przynajmniej leży surowy kamień, to nie podcieknie mi tak paskudnie". Peter sobie myśli "Kurde czemu nie? Ostatnio kręciło się fajnie, blisko domu, kaska niezła" i mówi "No dobra".
Ale o to też nie... więc o co?
O magię. Tak samo jak co jakiś czas atakują nas "Gwiezdnymi Wojnami" w formie filmów, seriali, animacji, gier itp. Chodzimy na nie z oczami jak paciorki mimo iż dobrze wiemy, że dialogi będą durne, postacie plastikowe a fabuła jakaś tam będzie choć właściwie nie jest konieczna. Tu chodzi o co innego. O to, że możemy zanurzyć się w świat, który żywi nasze zmysły, wyobraźnię, fascynuje i sprawia, że jakoś nam fajniej się ku*wa żyje w te niedzielne wieczory. I powinniśmy się cieszyć, że są kolesie, którzy z uporem maniaka, niesamowitą dbałością o szczegóły, chcą pokazywać te światy i zapraszają nas do nich. Takim typem jest Peter Jackson. On już nie musi nic udowadniać. Jest mistrzem.
P.S. Ciekawostka: autokorekta proponuje zamienić słowo "Rivendell" na "Pendrive" =).
Wiadomo :)
Chodzi właśnie o to pragnienie zanurzenia się w ukochanym swiecie i jak bardzo celnie dostrzegłeś, P. Jackson jest w tym mistrzem, bo świat naprawdę pokazał... no pokazał go tak że aż!
Jest tak jak mówisz, każdy "ukochany świat" zasługuje właśnie na takiego rezysera który tą magię stworzy i wciśnie Cie w fotel tak że spełni Twe marzenia o tym świecie, i to tak że każdy banał bedzie zbyt krótki, a każda godzina zbyt bardzo znamienna w tym iz jest tylko godziną, a nie dniem, rokiem, czymś co musi sie skończyć.
Po Hobbicie, ba w trakcie Hobbita zdałem sobie sprawę, że jest to, bedzie to chyba jedyna trylogia która byłbym w stanie/ chciał całą obejrzec w pełni (ale tylko w kinie w trójwymiarze w 48fps)- mimo iż Władca Pierścieni wcale mnie tak nie urzekł. Tak, bardziej wole "bajki dla dzieci" (ale nie bajki dla dzieci, jak te Disneyowskie, tych nie dzierzę, bardziej takie bajki dla dorosłych dzieci jak Tron, Hobbit, Avatar, może nawet Matrix).
Wiesz, akurat te " Disneyowskie " są najlepsze i świat filmu wiele stracił na tym, że Disney przerzucił się z animacji klasycznej na komputerową, której brak jest właśnie tej " magii ".
"...Władcy Pierścieni (czyli 1/2 "Drużyny Pierścienia") powieść staje się pełnoprawnym utworem fantasy (którego to gatunku jest zresztą protoplastą)."
Jesteś pewien, że chciałeś użyć słowa "protoplasta"? Wiesz oczywiście, że przed pierwszą publikacją LOTR istniały już magazyny poświęcone fantasy?
Dzieła Tolkiena są na pewno kamieniem milowym gatunku (ale LOTR nie jest jego pierwszym przedstawicielem). Takie małe sprostowanie.
Trafne spostrzeżenie, też się zastanawiałem nad użyciem tego słowa. Potraktuj to jako skrót myślowy. Kolumbowi przypisujemy odkrycie Ameryki choć teraz wiemy, że wcześniej docierali tam inni podróżnicy, co więcej jeszcze w XVI wieku sądzono, że dokonał tego Amerigo Vespucci. Wracając do tematu. "Władca Pierścieni" zdefiniował gatunek heroic fantasy, wprowadzając do niego cechy, które są kanonem naszego wyobrażenia o nim. Oczywiście, wcześniej ukazywały się utwory fantasy, jak chociażby poczciwy "Conan", ale no błagam... dopiero Tolkien wyniósł ten typ literatury na najwyższy szczebel kultury masowej i artystycznej.
Naprawdę nie chcę się czepiać, aż mi głupio. Dlatego błagam, przemyśl to co piszesz. Opowiadania R.E. Howarda - o którym tak lekceważąco zająknąłeś - zdefiniowały właśnie podgrupę zwaną "Heroic fantasy". Są one również ważnym epizodem w historii gatunku. Nie znajdziesz człowieka poważnie zainteresowanego tematem, który odmówi poważnego traktowania prozie Howarda.
Tolkien odpowiada za ukształtowanie tak zwanego "High fantasy". I faktycznie jest to znakomita pod względem stylu literatura, wnosząca sporo wartościowych motywów do światowej popkultury.
No troszkę rzeczywiście się czepiasz, ale masz w tym wiele racji =). Słusznie wytknąłeś mi niepoprawne przypisanie "Władcy Pierścieni" do gatunku heroic fantasy. Co do prozy Howarda, to użyłem słowa "poczciwy" z sympatii i sentymentu gdyż jestem fanem jego twórczości. W tym kontekście rzeczywiście zabrzmiało lekceważąco co nie było moim zamiarem. Hylę czoła znawcy sprawy.
No sorki za to czepialstwo. Znawcą bym siebie nie nazwał, raczej "notorycznym konsumentem". ;)
Gdybyś przypisał LOTRa do podgatunku "Heroic" to bym się pewnie nie wtrącił. Można takie założenie w kilku punktach usprawiedliwić. Natomiast kwestie "założycielskie" czy "definiowanie gatunku" to trochę inna sprawa.
Znacznie korzystniejszą sytuacją z perspektywy fana Tolkiena, będzie przypisanie jego książek do podgrupy, której jest praktycznie "twarzą" (czyli "High") niż policzenie jako kolejnego autora w rzędzie znanych i rozpoznawalnych.
Nie odebrałem tego jako "czepialstwo" tylko miłą dyskusję z osobą na poziomie (co się rzadko zdarza w mrokach internetu). Co więcej wyniosłem z niej korzyść w postaci ugruntowania mojej wiedzy w temacie gatunków literackich. Ze swojej strony mogę zaproponować flachę trollskiego grogu =)! Pozdrawiam serdecznie!
"Tu chodzi o co innego. O to, że możemy zanurzyć się w świat, który żywi nasze zmysły, wyobraźnię, fascynuje i sprawia, że jakoś nam fajniej się ku*wa żyje w te niedzielne wieczory. I powinniśmy się cieszyć, że są kolesie, którzy z uporem maniaka, niesamowitą dbałością o szczegóły, chcą pokazywać te światy i zapraszają nas do nich. Takim typem jest Peter Jackson. On już nie musi nic udowadniać. Jest mistrzem." - filmu nie widzialem jeszcze ale Twoja wypowiedz (a szczegolnie zacytowane w moim poscie Twoje slowa) naprawde jest celna. Calkowicie sie zgadzam - LOTR a Hobbit to 2 rozne "polki" w kazdym sensie tego slowa. Trafnie to ujales ze "powinniśmy się cieszyć, że są kolesie, którzy z uporem maniaka, niesamowitą dbałością o szczegóły, chcą pokazywać te światy i zapraszają nas do nich". Za to PJowi naleza sie wielkie slowa uznania. Nikt inny nie chcial sie przed nim zabrac za LOTRa... i dzieki Bogu ze nikomu innemu to nie przyszlo do glowy...
Chcieli ponoć Beatlesi, ale w końcu stanęło na "Yellow Submarine" =). No i powstał jeszcze film animowany, ale pokazano tylko wydarzenia z "Drużyny Pierścienia" i "Dwóch Wież".