Oscar raczej mu nie grozi.
Liczyłam na więcej intrygi, matactwa, podkładania świń.
Początek filmu się dłużył, akcja się rozkręca i chlast - koniec.
Film dobry (w mojej ocenie 7/10). Obsada to dodatkowy plus.
No czyli chciałaś więcej amerykańskiego efekciarstwa, ja bałem się że będzie tak jak chciałaś, na szczescie sie nie rozczarowalem. Bardzo, bardzo udawny film, napewno nie arcydziało ale takie 8,5 spokojnie. Świetnie zagrany, swietnie pokazujacy mechanizmy wielkiej polityki, bez przesady i bez happy endu , pozytywniee.
Nie chodziło o efekciarstwo.
Jak dla mnie ta historia była za prosta.
Problemy i matactwa jak w lokalnych wyborach w większym mieście.
Film starał się być realistyczny, więc nie mogł przesadzać z ilością intryg. Mam wrażenie , że wiekszość z nas doszukuje się w polityce tych intryg na siłę, nie brakuje ich tam , ale nie ma ich też tak wiele jakbyśmy chcieli widzieć. Pozdrawiam ;)
Zgadzam się z tym, że nie pokazano w Idach Marcowych nic, czego przeciętnie rozgarnięty człowiek już wcześniej nie wiedział, przeglądając samą tylko prasę lokalną w swoim powiecie. Przyjemny film na jeden raz z ładnymi zdjęciami, nieskomplikowaną intrygą i trochę wymuszoną przemianą bohatera na koniec, ale do tuzów takich jak Wszyscy ludzie prezydenta, Wag the dog czy choćby Frost/Nixon czegoś mu brakuje.
Mozesz wyjasnic na czym polegala rzekoma "przemiana" bohatera? Ze zlego i obludnego czlowieka stal sie jeszcze bardziej cyniczny?
Może nie tyle "przemiana", co przekroczenie progu inicjacji, poza którym już nie ma powrotu do dawnego postrzegania świata. Zawsze był inteligentny i wygadany, ale zauważ, że na początku kierował się w jakimś stopniu także ideałami (o któych mówi choćby przy okazji rozmowy o planowaniu kampanii), przejawiał też pewne odruchy moralne - chciał pomóc dziewczynie w jej problemie.
W pewnym momecie - punkt kulminacyjny nastąpił kiedy znalazł dziewczynę w pokoju hotelowym - przekroczył Rubikon, point of no return. Dokonała się wtedy nieodwracalna przemiana. Od tej chwili nie miał już żadnych skrupułów ani odruchów moralnych, grał tylko na siebie i swoją karierę. Idy marcowe nie są tu przypadkowym tytułem, zabicie Cezara przez zamachowców wbrew pozorom nie przywróciło Rzymowi Republiki, jeden tyran został zastąpiony innym.
Językiem filmowym było to jednak pokazane słabo, dlatego powiedziałem, że tę przemianę odebrałem jako sztuczną czy też nieco wymuszoną.
No nie wiem. Wszak mistrz George zostawił nam pole do spekulacji i wcale nie wiemy czy Brutus jednak nie zamorduje swego Cezara. Ale film jest generalnie dobry (już zwłaszcza oklaski dla Giamattiego i Goslinga, bo dla Hoffmana i Clooneya to się rozumie samo przez się), choć na początku myślałem, że to kampania jakiegoś Cloobamy.
Nie widzę w Idach marcowych bezpośredniego przełożenia na fakty historyczne, tytuł jedynie sugeruje w którym kierunku warto spojrzeć w poszukiwaniu inspiracji, choć pospekulować oczywiście można. Jeśli więc miałbym strzelać, powiedziałbym że Brutus to jedynie pionek (Max Minghella). Grany przez Clooney'a Gubernator Morris to Cezar, jego konkurent Senator Pullman to walczacy z Cezarem Pompejusz, a Senator Thompson to Krassus (wszyscy z pierwszego triumfwiratu). Młode wilczki pracujące przy kampanii widziałbym jako przedsztawicieli drugiego triumfwiratu, odpowiednio: Seymour Hoffman - szybko wyeliminowany Lepidus, Gosling to dzielący z Cezarem kobietę Marek Antoniusz, dla Giamatti'ego zostałby Oktawian August. Kto został pierwszym imperatorem?
"Mistrz George" to trochę na wyrost. Ostatnie wyczyny Clooney'a, zwłaszcza reżyserskie, tej tezy nie potwierdzają.
Fakt, że bezpośredniego przełożenia nie ma, raczej szekspirowskie nawiązanie. Z identyfikacją postaci należy się zgodzić, choć z Goslingiem będzie problem, bo on jako żywo pasuje do Brutusa (z początku wierny cezarianin, ale wciąż targany wątpliwościami idealista, a do tego to on ma miecz), można twierdzić, że to Brutus spijałby śmietankę po Cezarze, gdyby nie przystał do jego morderców, a dla Giamattiego widziałbym raczej rolę intryganta Katyliny i wtedy sytuowałby się we właściwym obozie, a Minghella byłby młodym Oktawianem uważanym przez wszystkich za postać nieistotną. A mistrz George pozostanie dla mnie osobiście mistrzem Georgem ze "Syrianę" i "Michaela Claytona".
Mam podobne odczucia. Spodziewałem się czegoś więcej i do pewnego momentu film zapowiadał się rewelacyjnie. Później cała intryga zostaje zawieszona na jednym domniemanym liście i całe napięcie szlag trafił. Liczyłem na większą dramaturgię. Przesłanie filmu jakby dla dorastających dzieci: uważajcie, polityka to syf. Przemiana idealisty-cynika w cynika do mnie nie przemawia. Za to za udane uważam postacie szefów obu kampanii. Pragmatycy do bólu, prawdziwi zawodowcy! Generalnie jest całkiem przyzwoicie: 7/10!