Muszę przyznać, że po obejrzeniu pierwszej połowy filmu byłam oczarowana. Od rana do nocy tłukły mi się po głowie tylko i wyłącznie "Igrzyska Śmierci". Primrose Everdeen! Budząc się rano słyszałam te słowa wypowiadane przez Effie (w chyba najlepszej scenie filmu) podczas Dożynek. Film był wspaniały. Do czasu. Coś, nieważne co zmusiło mnie do przerwania seansu w momencie gdy Katniss wchodziła na arenę. Do filmu wróciłam następnego dnia, nie mogąc się doczekać dalszego oglądania. Kolejnych wątków historii, która tak bardzo zapadła mi w pamięć. Niestety. Poważnie się zawiodłam. Nie mam pojęcia co się stało z tym filmem, od momentu wejścia bohaterów na arenę, ale stał się nie do zniesienia. Tak bardzo wyidealizowana wizja dalszych losów bohaterów, po prostu zniknęła. Jakby wszystko to, co w tym filmie wspaniałe - skończyło się. Stał się nudny, akcja była nijaka, pominięto tyle wątków walki o przetrwanie i do tego stopnia zmieniono (i to tak nagle!) książkę, że całość się rozpadła. Zupełnie jakby podmieniono reżysera :/
A jakie są Wasze odczucia?