Gagi w większości wymuszone i mało śmieszne (to za 12 lat będziemy w NATO?!), choć zdarzają się też pozytywne rodzynki (nazywam się Robert Kubica).
Dziwne, że filmowcy tworzący w PRL-u doskonale potrafili wychwycić paradoksy tego ustroju, obśmiać je i jeszcze po drodze przechytrzyć cenzurę (Bareja!!), a u Machulskiego żarty z okresu przed 89 polegają tylko na porównaniach z teraźniejszością.
Cały film toczy się w dość cukierkowej atmosferze, która momentami może doprowadzić swą słodkością do mdłości. Ale jest jeden pozytyw- dedykacja pojawiająca się na końcu, daje nam do zrozumienia, że w pewien sposób "Ile waży koń trojański" był dla Machulskiego remedium, na odreagowanie śmierci ojca. Ta banalna historia jest w gruncie rzeczy dość osobistym wyznaniem reżysera.
Niestety- mimo to, bardzo średni film...