Największym wabikiem do obejrzenia tego filmu było nazwisko reżysera, który od czasu "Superprodukcji" chyba niczego nie nakręcił. I tu spotkało mnie wielkie rozczarowanie, bowiem firma MACHULSKI nie jest już tą samą, którą znamy z wcześniejszych komedii. "Superprodukcja" przy "Koniu..." to arcydzieło. Gdy się tak zastanowić z perspektywy czasu, to właściwie Machulski zrobił tylko kilka dobrych filmów ("Seksmisja", "Vabank", "Vabank 2", "Kingsajz" no i chyba "Kiler"; "Deja vu" było już słabe, że o reszcie nie wspomnę). Tak więc nadzieje na świetny ubaw zostały zawiedzione. Słabiutki budżet filmu wystarczył na pozyskanie pseudoaktorów z panią w roli głównej, specjalistką od niedzielnej kichy, zwanej "Ranczem", którą telewizyjna jedynka katuje widzów cotygodniowo w wymiarze dwóch godzin (wyrazy współczucia dla bezmózgich fanów tego badziewia). Niestety, osamotniony Więckiewicz nie uratuje tego gniota, który pan reżyser zrobił z sympatii do swojej rodziny i by rozliczyć się ze związku z poprzednią małżonką - Elizawietą.