PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1221}

Imperium Słońca

Empire of the Sun
1987
7,8 96 tys. ocen
7,8 10 1 96287
7,3 34 krytyków
Imperium Słońca
powrót do forum filmu Imperium Słońca

"Potrzebowałem dwudziestu lat, aby zapomnieć i kolejnych dwudziestu, by przypomnieć sobie o tym na nowo" powiedział o swoich przeżyciach z dzieciństwa James Graham Ballard, autor powieści s-f, na którego autobiografii kanwie powstał film Spielberga.

Dla mnie było to już drugie spotkanie z dziełem Stevena S. Pierwszego, sprzed kilku lat, nie przetrwałam - poległam jeszcze zanim akcja zdążyła się stosunkowo solidnie rozwinąć. Dlaczego? Bo było po prostu ARCYnudno.

Tym razem podeszłam do niego nieco inaczej. Spróbowałam wczuć się nie tylko w historyczne realia, ale również w to, co odczuwa mały, bezbronny, zdany tylko na siebie chłopiec, gdy samodzielnie musi stawić czoła straszliwemu żywiołowi wojny. Można powiedzieć, że poskutkowało :-).

Kiedy go poznajemy, jest rozpieszczonym i rozbrykanym dzieciakiem, który ma wszystko i któremu wszystko wolno. Kochający rodzice, ogromny i piękny dom, służba na każde skinienie, doskonałe możliwości rozwijania życiowej pasji, jaką są samoloty i (w przyszłości, zapewne) latanie - to jego świat. Gdy nasza znajomość zmierza ku końcowi, Jim nie jest już tym samym dzieckiem. On w ogóle nie jest już dzieckiem - jego dusza należy do dorosłego, doskonale znającego życie i rządzące nim prawa człowieka, któremu niełatwo przychodzi przypomnienie sobie, co to łzy.
A co było między tymi dwoma skrajnie odmiennymi osobowościami?
Odpowiedź jest krótka, aczkolwiek niebywale treściwa: WOJNA właśnie.

Uważam, że niebywałym wprost szczęściem chłopaka, z czego prawdopodobnie nie zdawał on sobie wtedy sprawy, był fakt, że na jego drodze pojawił się ktoś taki jak Basie (John Malkovich). Ten pozbawiony skrupułów i uczuć człowiek pokazał mu, jakie prawo obowiązuje, gdy nikogo ani niczego nie można być tak pewnym, jak śmierci. Były to lekcje trudne, gorzkie, brutalne, ale konieczne, by przetrwać w obozowym świecie.

Podsumowując, "Imperium słońca" nie jest na pewno arcydziełem, i nie zgadzam się, szczerze mówiąc, z niemal żadnym z wychwalających ten film epitetów poprzedniczek. Nie porywa i wciąga do tego stopnia, by zapomnieć o bożym świecie. Ooo nie.To film dobry i może na tym poprzestańmy. A co do Malkovicha, to dla mnie był JAK ZWYKLE rewelacyjny, zaś Christian Bale - troszkę irytujący, aczkolwiek irytujący w bardzo pozytywny sposób - irytowanie w ten sposób nazywa się czasem talentem :-).

użytkownik usunięty
WITKA_2

jak ocenić
czy film jest arcydziełem, w opraciu o jakie kryteria.? widziałem trzy razy, pierwszy raz gdy pojawił sie w kinie. niegdy nie był nudny. nie rozumiem jak to pojęcie mozna zastosowac do tego filmu.

ocenił(a) film na 7

Moja mała próba oceny arcydzielności dzieła filmowego ;-).
Z góry przepraszam za długość mojej próby odpowiedzi.
Ja widzę to tak: gdy obcuje się z arcydziełem, czy malarstwa, czy muzyki, czy filmowym właśnie, po prostu czuje się, że akt twórczy, z którym mamy do czynienia, jest ponad wszystko inne, co w danej "dziedzinie" sztuki jest frapujące, zmuszające do myślenia itd. To kwestia intuicji, ale nie tylko, bo również wielu innych "czynników". Każdy z nas interpretuje dzieło zupełnie inaczej, ale istnieje również i całkowicie "ponadindywidualne" na nie spojrzenie. Dzięki niemu arcydziełem jest "Hiszpania" Dalego, "Requiem" Mozarta i "Persona" Bergmana. To coś, co sprawia, że wiesz, iż wszystko, co widzisz czy słyszysz, pasuje do siebie, jak elementy układanki. Wszystkie te drobne ELEMENTY tworzą jedną wielką CAŁOŚĆ i jeśli choćby przez maleńką chwilę czujesz, że rozumiesz cały zamysł, jesteś szczęśliwy. W pewien trudny do wytłumaczenia sposób zespalasz się z twórcą w jego wielkiej KONCEPCJI i po prostu wiesz, że oto obcujesz z arcydziełem. Co czułeś, słysząc po raz pierwszy "Stairway To Heaven"? Że to fajna piosenka? Bo ja nie - ja poczułam, że to arcydzieło muzyki rockowej. Współtworzy kanon. To wzór do naśladowania dla rzesz muzyków, niewyczerpane źródło inspiracji i co tylko jeszcze chcesz. Kryteria, którym podlega ta muzyka, pozwalają to stwierdzić. Podobnie z filmami - istnieją te niezwykle nowatorskie, od których rozpoczynają swój żywot w kinie nowe nurty, te, które cytuje się nawet w "Masz wiadomość" ;-) (skądinąd świetny film) oraz te, których po prostu różnorakie możliwości interpretacji i głębia na długo pozostawiają naszą paszczę otwartą na oścież :-).

Jakie kryteria sprawiają, że arcydziełem filmowym nie jest "Imperium słońca"? Pierwsze i (jak dla MNIE) podstawowe - podczas oglądania arcydzieła nie patrzy się na zegarek. A "Imperium" spokojnie można zarzucić kilka dłużyzn, którym nie nadałabym w zasadzie konkretnego znaczenia w artystycznej koncepcji S. Spielberga. Secundo, nie lubię, gdy język filmu zamienia się w język filmu hollywoodzkiego, a i to dane mi było odczuć. Ponadto, jeśli mowa o pewnych ponadindywidualnych środkach, film Spielberga nie wyróżnia się zasadniczo spośród grona innych, PO PROSTU DOBRYCH ORAZ BARDZO DOBRYCH filmów biograficznych, historycznych itp. No, bo co tu takiego szczególnego mamy? Wyrazistą rolę Christiana Bale'a? Jak zwykle perfekcyjny warsztat Malkovicha? W "Terminatorze 2" Schwarzenneger też grał nad podziw wyraziście, zresztą również dlatego film, w którym wystąpił, niektórzy nie bez powodu uznają za arcydzieło gatunku s-f, aczkolwiek w tym przypadku jego rola to tylko jeden z czynników.
Dlaczego kryterium bycia nudnym nie można zastosować do "Imperium słońca"? Wydaje mi się, że każdy film może być zarazem porywający i nudny, a zależy to wyłącznie od swoistych kompetencji i upodobań widza, zasobu jego wiedzy i wrażliwości. Dlatego oglądając "Kolor purpury" brała mnie złość, gdy musiałam cierpliwie znosić niektóre nadużycia emocjonalne Spielberga, zaś moja koleżanka o wrażliwym serduszku umierała ze wzruszenia, podczas gdy oglądając "Mechaniczną pomarańczę" zwyczajnie usypiała i w końcu poddała się, gdy ja wariowałam z podniecenia, podziwiając geniusz Kubricka. Z tego też powodu kilka lat temu "Imperium słońca" było nudne, a dziś już nie jest. I tyle. Acha, miło by było dowiedzieć się jeszcze, cóż tak fascynującego odkrył w "Imperium" rozmówca, który oglądał film trzy razy, w tym raz nawet w kinie, bo dla mnie to nie jest wystarczający argument? Czekam na odpowiedź i pozdrawiam serdecznie.

użytkownik usunięty
WITKA_2

hejże ha
dziękuję za list. odpisuję późno bo miałem parę rzeczy do wykonania i nie czytałem korespondencji. Aniu to co napisałaś o dziele sztuki i odbiorze robi wrażenie. z większością z tego się zgadzam, natomaist nie wydaje mi sie aby to co napisałaś pozwoliło uznać, iż IS nie jest dziełem w takim sensie, w jakim to wcześniej określasz. piszesz:" Każdy z nas interpretuje dzieło zupełnie inaczej, ale istnieje również i całkowicie "ponadindywidualne" na nie spojrzenie. " po pierwsze o ile zgadzam sie z myslą, którą jak domniemuję wyrażasz, iż istnieją kryteria obiektywne, lub obiektywne własności np. bycia dziełem sztuki, to nie sądze aby najlepszym sposobem było opisywanie tego w kategoriach spojzrenia. ale to mniej istotne. natomaist zauważ, iż Ty nie pzredstawiasz tego w kategoriach obviektywnych, wszystkie kryteria jakie wymieniasz, cechy po których poznajemy ze to jest właśnie to są u Ciebie subiektywne. nie relatywne, tylko włąsnie subiektywne, podmiotowe, istotnie podmiotowe. i w związku z tym dwie uwagi. pierwsza, to ze z jednej strobny, jest to konieczność, moim zdaniem, bo nasza percepcja jest zawsze subiektywna, a z dziełem nie obcujemy inaczej jak przez percepcję, lecz rodzi to niebezpieczeństwo pomyłki w ocenie. to normalna rzecz ze mozna sie mylić, normalna dla ludzi. czyli jeden odbiera coś w pewien sposób, inny to samo inaczej. w jednym czasie tak w innym inaczej. piszesz ze już dziś IS nie jest nudne. o to włąsnie mi chodzi. i druga uwaga. z tym własnie subiektywnym odbiorem związane jest, iż nie czułem nigdy żadnych dłużyzn. mi ten film smakował. pzremawiał do mine i ani się nie nudziłem ani nie patrzałem na zegarek. nie wydaje Ci się Aniu ze to bardzo neibezpieczny argument, z tym zegarkiem, niezykle łatwy do podważenia wąłśnie z racji tej subiektywności. dlatego, nawet jezeli byśmy sie zgodzilui na Twoje kryteria, to dyskusyjne jest czy maja one tyu zastosowanie. Tobie wydaje sie że mają, ja tego zdania nie podzielam. natomiast to ze byłem na filmie trzy razy oczywiscie nie ejst jakimś szczegolnie mocnuym argumentem, dla kogoś kto mnie nie xzna nie jest żadnym argumentem, ale w sieci takie argumenty czasem są jedyne. przy pewnym rodzaju informacji. jeżeli chodzi o to co mnie w filmie porusza, to doskonale wyrażona opowieść o ludzkim losie: nietrwałości tego co zazwyczaj ludzie nazywają szczęściem, o zależnosci od innego człowieka, o lojalności, zaufaniu i stracie tego zaufania. o przyjaźni. no i krajobrazy. zderzenie cywilizacji, ze sie tak sloganowo wyrażę. równiez pozdrawiam

ocenił(a) film na 9

Ja tylko sie dziwię jak można nazwać ten film nudnym. Piewszy raz widziałem go w wieku 10 lat i już wtedy bardzo mi sie podobał i ani przez chwilę nie wydawął mi sie nudny. Dziwne rzeczy się dzieją, oj dziwne.