yo, space balls is in d'art house!

flandryjski producent odzieży żaroodpornej we współpracy z fabryką łożysk tłocznych z planety mustafar i okolic przedstawia:

groteskowa l'apokalipsa.

bliskie spotkania trzeciego stopnia w multiwersum kękena.

dumont ze spejsiaczkami robi to samo co pan oizo robił z tokusatsu - wykręca gatunek na l'ewą stronę.

doprawdy, czego tu nie ma:

stanlejokubriki spotykają melobróksy,
l'ursusy spotykają l'enterprisy,
miecze świetlne spotykają strażników krypty,
bezdotykowe te l'eportacje są na porządku dziennym.

wszystko, wszystko, co naj l'epsze, a czego na przykład strumykowy świat nie widzi i nigdy nie zobaczy:

naj l'epsze bezczelne mnożenie transmolekulizacji bezkształtnych a czarnych blobów kosmicznej antymaterii ponad konieczność ich istnienia od czasu afrofuturystycznych rojeń i urojeń własnych niejakiego sun-ra in Space Is the Place sprzed lat pięćdziesięciu,

naj l'epsza scena l'emulacji kołowego ruchu otoczenia z wymianą płynów paszczękowych włącznie od czasu Zawrotu Głowy alfreda hitchcocka sprzed lat siedemdziesięciu

i

naj l'epsze prucie przestrzeni ukrwionym tworzywem kopytowym po piasku od czasu furiozalnej Sagi Mad Max sprzed dwunastu minut!

w obłędnym a małomiasteczkowym, do cna zesztywniałym i na maxa rozpowolnionym multiwersum l'absurdu małego kękena wszystko się może zdarzyć i się zdarza.

statki imperium przyatakowały z przyczajki bez żadnego specjalnego silenia się na żarty - l'ekka zmiana perspektywy wystarczy.

prosty zabieg umieszczenia sensacyjnej akcji w najmniej sensacyjnym zakątku galaktyki czyni parodię gatunku ex definitione.

decydująca batalia pomiędzy jasną a ciemną stroną dekoracji rozegra się na ziemi.

ąbe ze pisitur, la wi e kontinju!

sursum morda und konkordy, drżyjcie serca i narody!

monsieur dumont wciąż robi to co mu naj l'epiej wychodzi - cudownie balansuje na granicy sensu i tego co poza nim.