PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=6426}

Inaczej niż w raju

Stranger Than Paradise
1984
7,5 13 tys. ocen
7,5 10 1 13294
7,5 43 krytyków
Inaczej niż w raju
powrót do forum filmu Inaczej niż w raju
ocenił(a) film na 2
wajda328

Zgoda, film o niczym.
Jakby czekać na pociąg dwie godziny a w kiosku nie było nic do czytania.
Jakimś walorem jest oprawa muzyczna, nic więcej z seansu nie ocaliłem.
Good night, and good luck, esforty.
2/10

esforty

Nie ma filmów o niczym, każdy jest o czymś. Ten o innym spojrzeniu na amerykańska rzeczywistość.

ocenił(a) film na 2
brava

Na czym polega inność tego spojrzenia?
Może na tym, że p. Jarmusch, karkołomnie, wplata w swą opowieść japońską optykę Podobno kiedy odwiedził Japonię, reżyser jeździł pociągami po przedmieściach Tokio by odnaleźć krajobrazy użyte lub podobne, przynajmniej, w filmach Ozu.... Naoglądał się także japońskich klasyków. Ale to co japońska kultura wniosła w światową kinematografię nie na wiele, jak sądzę, zdało się mu przy tym dokonaniu.
W filmwebowym cyklu <Na skróty> w odcinku poświęconym właśnie "Inaczej niż w raju" pada zdanie: Jarmusch włącza kamerę w pozornie najmniej atrakcyjnych momentach gdy bohaterowie prowadzą bezsensowne rozmowy albo nie robią nic szczególnego - koniec cytatu.A ja pytam jakie "pozorne"? Przecież to co oglądam jest tak ekscytujące jak patrzenie na talerz z plastikowymi owocami.
W innej części felietonu wspomina się o pracy z nieprofesjonalnymi aktorami. Co mają zagrać/ugrać osoby, którym "rozdano tak słabe karty"?
Willie i Eddie to luzaki, dryfują od karcianego stołu do wyścigów jakichś ssaków, żyją zdaje się dlatego, że śmierć o nich zapomniała. To nie hollywoodzkie, fakt, ale i nie odkrywcze. Eva dostaje pracę w fast-foodzie a to klisza, no, mogłaby jeszcze gdzieś zmywać naczynia, też klisza.
Sposób w jaki zdobywa pieniądze to ... scenariuszowe koszałki-opałki.
Last but not least, średnio inteligentny widz wie, że jezioro Erie położone jest przy granicy kanadyjskiej i zimą zwykle jest zamarznięte a zamiecie są tam o tej porze normą to czynienie z tego faktu jakiejś celnej metafory o amerykańskim śnie, jak chce autor felietonu, myślę, że jest nadużyciem.
Pewnie rzeczywiście nie ma filmów o niczym, ale poirytowany tym co zobaczyłem posłużyłem się zwrotem kolokwialnym , iż to kino o niczym. To film tylko i aż okropnie nudny, nudny i rozczarowujący dla mnie, bo skusiła mnie do seansu opinia, że to istotna karta w talii kina niezależnego. Tylko co rozumieć pod tym pojęciem? Czy wystarczy zdzierać zelówki w nowojorskich galeriach i niszowych kinach by móc opatrywać swe dokonania tym pojęciem?
Z drugiej strony: "Truposz", "Broken flowers" czy nawet "Poza prawem" są filmami p.Jarmuscha.
Ukłony, esforty.

esforty

Inne od utartego portretowania amerykańskiej rzeczywistości, kieruje kamerę na inny jej odcinek, a także robi to w inny sposób. Sam tytuł narzuca taką interpretacje, mamy imigrantkę, dla której Ameryka powinna być rajem, ale jest czymś innym. Czym? Zgrzebną rzeczywistością, nie kończącą się przestrzenią. Są namiastki, w postaci papierosów, banknotów, opakowań produktów, oglądanej telewizji, czy przeciwsłonecznych okularów. Czuć tu Baudrillarda, ujawniania rzeczywistości. Kiedy poczuje się jak w amerykańskim śnie, gdy na chwile zadziała filmowa, hollywoodzka deus ex machina i wyczaruje jej pieniądze.

Nie oglądałem tego felietonu, ale brzmi słabo. Już bardziej metaforyczne już jest posadzenie bohaterów w kinie w trakcie oglądania filmu o sztukach walki, i kazanie nam przyglądać się tylko im jak oglądają ten film. Ta scena mówi o istocie kina Jarmuscha. Z kina azjatyckiego, a zwłaszcza japońskiego ten element kontemplacyjny, zmuszający do dłuższego przyglądaniu się niż robi się to za zwyczaj w filmach.

Nie wierzyłbym w ten nieprofesjonalizm występujących aktów, i przypadkowe dialogi, ujęcia. To taka poza. W innym wywiadzie mówił, że napisanie jednego scenariusza zajmuje mu klika lat. Twórcy lubią mylić tropy.

Dodam, bo nie mam chęci ustosunkowywać się do wszystkiego, że ten film jest bardzo podobny do o wile starszego pewnego filmu francuskiego, podobieństwa są uderzające. Z tą różnicą, że w tamtym dzieje się jeszcze mniej (scena jedzenia cukru!), i nie ma nawet tych pojedynczych żartów i puszczania oka co u Jarmuscha. Mówił o inspiracjach kinem azjatyckim, aby odwrócić uwagę, że co innego go zainspirowało. Typowe.