Clarence Brown, którego większość filmów oglądana po latach trąci efekciarskim sentymentalizmem dokonał fantastycznej ekranizacji prozy Faulknera. Zachwyca klimat tej opowieści - rasistowska społeczność małego miasteczka na Południu Stanów Zjednoczonych próbuje dokonać linczu na czarnoskórym mężczyźnie (niesłusznie) oskarżonym o zamordowanie białego człowieka. Jest to jeden z tych filmów, w których Czarnoskóry jest postacią z krwi i kości, nie zaś trzecioplanową postacią - służącym, stajennym, parobkiem etc. Dumny i wyniosły Czarnoskóry, nawet w obliczu grożącego mu linczu, zdaje się pluć w twarz prowincjonalnej mentalności Białych. To naprawdę krok milowy w kinie tamtego czasu. I dodatkowo, zgrabnie zrealizowany i świetnie zagrany film. Polecam!