Historią najsłynniejszej rodziny Ameryki interesuje sie od dobrych kilku lat - przeczytałam wszystkie dostępne biografie oraz obejrzałam filmy dokumentalne, a postać Jackie jest dla mnie niezwykle fascynująca. Miałam więc duże oczekiwania wobec tego filmu ....widziałam wiele aktorek nieskutecznie próbujących oddac jej złożoną osobowość, liczyłam też, że w końcu zobaczę tą Jackie, która wyłania się z kart przeczytanych przeze mnie książek.......I jak? A no nijak... przez pierwsze 15 minut wierciłam się na krześle i miałam ochotę wyjść z kina - widziałam Natalie Portman, która odgrywa rolę Jackie, czułam się jakbym razem z nią była na planie filmowym i podświadomie czekałam na ,,Cięcie!"..... sceny, w których pokazano czarno białe wstawki archiwalnych materiałów dotyczących renowacji białego domu, skonfrontowane z planem filmowym i Natalie Portman mówiąca w stylu Jackie, wydały mi się śmieszne, przerysowane i jeszcze bardziej wyostrzyły wrażenie planu filmowego, na którym próbuje się odtworzyć to, co się wydarzyło pół wieku temu.Słysząc jej akcent nie miałam wrażenia, że słyszę Jackie, a słyszę Natalie udającą Jackie. Nie kupuję takich zabiegów...... od połowy filmu było lepiej..... nie wiem, może potrzebowałam tyle czasu żeby ,,uwierzyć" w tą postać. zaczęłam odczuwać emocje kobiety, na której rekach umiera jej własny mąż, kobiety, na którą patrzy w tym momencie cały świat i która musi to udźwignąć.... Portman zagrała to bardzo dobrze,ale to wszystko,niczego nowego o Jacqueline Kennedy się nie dowiedziałam, nie pozwolono mi inaczej na nią spojrzeć, przedrzeć obok mitu do człowieka.
Brakuje mi fabularnego wyrazu, całość jest raczej zbiorem emocjonalnych scenek, z których w rezultacie - podobnie jak z samej bohaterki - emanuje pewna sztywność.... do tego muzyka która mnie osobiście bardzo drażniła w tym filmie......w skali od 1 do 10 daje 6- za kreację Portman