Oskarowy ulubieniec 2011: „The King's Speech” (12 nominacji do Oskara! Otrzymał w
sumie 4 nagrody), zachwyca warsztatem filmowym – to prawda. Jak i świetną obsadą: Colin
Firth, Geoffrey Rush, Helena Bohnam Carter, i inni równie świetni – to też prawda. Tylko film
ten pozbawiony jest jakby ciężaru. Dramat głównego bohatera, który jest pretendentem do
korony (Jerzy VI), ale niestety ma wadę wymowy (co niejako zamyka mu usta przy
przemówieniach publicznych), nie wywołuje współczucia. Colin Firth otrzymał Oskara za tę
rolę, jednak jąkanie w jego wykonaniu jest co najmniej zaznaczone li tylko symbolicznie. On
się nie jąka, tylko zacina – dosłownie. Mało tego, gdy opowiada swój dramat przyjacielowi-
logopedzie (jest to scena kulminacyjna) nie ronimy ani jednej łzy, nie wzruszamy się, co
najwyżej wzruszamy tylko ramionami. No i na zakończenie dostajemy ten gładki, płytki,
prosty, happy end – kiedy to udaje mu się z pomocą przyjaciela przemówić do narodu bez
jąkania, tzn. bez zacinania. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw trudno wyrokować czy
hit, czy też raczej kit.
Jak dla mnie to film jest o Patologii w rodzinie królewskiej i nie dostrzegam tam żadnego dramatu, tylko komedię, wręcz ironię...
źle się to ogląda.
Główny bohater pretendent do korony królewskiej ma wadę wymowy ale jest tak leniwy i próżny a do tego bezczelny że nie chce niczego z sobą zrobic, cały film użala się nad sobą - kraj w stanie wojny a bolączkami królów są problemy przyziemne.... drugi znowu bzyka jakąś rozwódkę zamiast uczcic pamięc ojca i kontynuowac jego dzieło.
Zgadzam się że w filmie nie ma żadnej dramaturgii, żadnej konstruktywnej fabuły, żadnego przekazu ....
5/10 za kreacje postaci
żadnego przekazu? tu bym się nie zgodziła.
myślę, że twórcy chcieli przekazać, że nawet Ci najwyżej postawieni, z bogatych rodzin, z królewską krwią też muszą się borykać z codziennymi trudnościami, że ich życie nie jest takie, jak to większość z nas uważa- kolorowe i bez skaz.
Sam film- fakt, mógłby być troche bardziej.. "kolorowy". Momentami staje się nudny, ale jak dla mnie Geoffrey Rush wyśmienicie wypełnia pustkę w filmie, nie tyle co barwną postacią którą gra, a samym sobą, jako aktor. Może mam tylko przed oczami świrniętego pirata, z "Piratów z karaibów" ale gdyby jego tu zabrakło, myślę że też bym miała dużo na nie co do filmu.