Momentami były dłużyzny, ale jak na taki temat i tak twórcy wyszli obronną ręką. Są chwile zabawne, są wzruszające (moja ulubiona to ta w której wraca do domu żona Logue'a zastając parę królewską). Firth irytujący z ta wadą wymowy, ale chyba właśnie o to chodzi. Dla mnie jednak cały szoł kradnie Rush i poniekąd, tylko epizodyczna żona (Jennifer Ehle). Piękny film o męskiej przyjaźni, taki w dobrym, komercyjnym stylu, z epoką i czasami, które stają się coraz bardziej odległe. Mimo, że epizodyczna jest tez postać córki, Elżbiety, to w podświadomości gdzieś zauważamy reżyserską kreację ważności jej osoby.