Ostatnio zrobiłem niemalże wszystko, żeby odwieść cię od obejrzenia Thora. Dzisiaj
spróbuje nakłonić do King's Speech.
Z góry uprzedzam, że film nie zawiera ani jednej, nawet najmniejszej sceny walki. Nie
pada ani jeden strzał z karabinu, a broń biała występuje jedynie jako elementy
dekoracyjne. Jeśli zatrzymałeś się na etapie "Terminatora" i postanowiłeś spróbować
czegoś ambitniejszego, z góry ci to odradzam. Film prawdopodobnie ci się nie spodoba.
Zwyczajnie go nie docenisz i w sumie, nie będzie to twoja wina. Każdy ma przecież inny
gust. Skupmy się jednak na filmie...
Fabuła rzeczywiście nie jest dość porywająca. W końcu opowiada głównie o problemach
z wymową Króla Imperium Brytyjskiego. Ostatni film, chociaż delikatnie poruszający
tematykę brytyjskiej rodziny królewskiej to, o ile dobrze pamiętam, druga część "przygód"
królowej Elżbiety, gdzie tylko jednym z kulminacyjnych momentów jest niemalże
całkowita aneksja wielkiej floty hiszpańskiej. Mimo to, a może właśnie przez to, chyba po
raz pierwszy, osoba króla - Jerzego VI - może wydawać się nam tak bliska. Takie, a nie
inne podejście do widza, sprawia, że jeżeli nie utożsamiamy się, chociaż częściowo, z
głównym bohaterem, to przynajmniej staramy się go zrozumieć, a jego los nie jest dla
nas całkowicie obojętny.
Ogromną zaletą tego filmu są aktorzy: pierwszego, drugiego i trzeciego planu. Nie
zamierzam ich teraz wszystkich wymieniać, całą listę masz trochę wyżej. Zwrócę jednak
uwagę na jedynie trzy przykłady. Geoffrey Rush, którego ostatnia rola jaką kojarzę to
szorstki, twardy i zapijaczony kapitan Barbarossa, wciela się teraz w australijskiego
specjalistę od wymowy, posiadającego zarówno bezbłędną dykcję jak i maniery. Timothy
Spall, którego zawsze będę kojarzył z Glizdogonem, odkrywa nowe oblicze jako Winston
Churchill. Natomiast Helena Bonham Carter... po prostu mówi sama za siebie.
Film posiada wyczuwalny klimat. Główna fabuła co chwilę spowita jest aurą
tajemniczości i majestatyczności, która w każdej chwili może zostać zachwiana przez
zbliżający się skandal. Nagroda należy się również temu, kto zadbał o wystrój wnętrz, tło i
przede wszystkim oświetlenie. Miejscami, najbardziej chyba w gabinecie "profesora",
czułem się jakby przez drzwi nagle miał wejść Sweeney Todd i rozpocząć prawdziwą
jatkę.
Uwielbiam zabawy językowe, pomimo że w tym przypadku nieco trudniej było mi je
wszystkie zrozumieć. W końcu angielski to mój drugi język, zmierzam jednak do tego, że
każdemu o podobnych upodobaniach, film również ogromnie się spodoba.
Podsumowując, filmem jestem oczarowany. To porządny kawałek kina, jeśli tylko wiesz
na co masz w danej chwili ochotę. Jeśli nie... cóż, słyszałem że wychodzi kolejna część
Mission Impossible...