Właśnie to w tym filmie jest fajne: nic się właściwie nie dzieje, ale jest mega ciekawy.
Swą świetność zawdzięcza inteligentnym dialogom król- terapeuta, a także charakterom tych dwóch postaci.
Zgadzam się. Reżyseria też nie powala - wszystko prosto na tacy podane aż do obrzydzenia.
"Najciekawsza" jest dla mnie ostatnia sekwencja - jak wypowiadają wojnę Niemcom. Dzieje się coś historycznie mega-ważnego, a król (!) mało jajka nie zniesie bo musi do poddanych przemówić. Kończy przemówienie i zbiera feedback jak mu poszło. A to że wojna - a co tam. Niedawno skończyli poprzednią. :)
Ale wojna w tym filmie ma drugorzędną rolę. Najważniejsze było przemówienie, bo o tym jest waściwie ten film.
Rozumiem. Nie mniej jest to wg mnie niewyważone, a przez to śmieszne. To tak jakby Żyd który trafił do Auschwitz rozpaczał miesiącami że zgubił zegarek. Albo ten Żyd jest wariatem (nie ogarnia sytuacji która się wkoło niego dzieje), albo reżyser robi komedię - albo nie wiem co. I w "jak zostać królem" jest właśnie takie "albo nie wiem co".
Nudny to on jest, nie powiem.
Trochę dziwnie mi się oglądało mając to samą przypadłość :) Ale pozytywnie - 7/10 na pewno zasługuje.
Nudny nie jest, ale mnie rozczarował. Po tylu nagrodach spodziewałem się większego polotu.