Film nie ma absolutnie nic wspólnego z oryginalnym Jarhead. No może poza faktem, że aktorzy są
ubrani w mundury, ale o ile w oryginale wcielali się w role żołnierzy, to tutaj już tylko nieudolnie
odtwarzają gagi z niskobudżetowych produkcji klasy "z". Aaaa … i jeszcze monolog głównego
bohatera na początku - tak nachalnie, a jednocześnie nieporadnie próbujący naśladować pierwowzór,
że aż zęby bolą od słuchania.
Nie rozumiem kto i dlaczego pozwolił twórcom "Field o fire" dokleić do tytułu człon "Jarhead", ale
powtórzę, jest to wyłącznie nieudolna próba podczepienia się na gapę pod sukces oryginału.
Taka chińska podróbka tajwańskiej imitacji.
Bzdurny film, gdzie bzdura goni bzdurę.
UWAGA SPOJLER.
Snajper nigdy nie ulokuje się naprzeciw słońca, bo od razu zostałby wykryty ze względu na błysk lunety.
Atakując gniazdo snajpera mówią do siebie, żeby nie strzelać, bo w koło za dużo wrogów, tyle że snajper strzela, i jakoś nie przyciąga swoich pobratymców, a przecież każdy słysząc strzały wie, że nie strzelają do kaczek, tylko gdzieś czają się amerykańce.
Zresztą, nie będę wymieniał dalej, nie chce mi się, film to parodia pierwowzoru.
zgadzam się w 100%. Od siebie dodam jeszcze śmierć Soto ... która powaliła mnie na kolana. Film nie ma wyczucia i klimatu,w napisach końcowych pokazywania są bohaterowie którzy w większości zginęli powinna być jakaś smutna muzyczka a nie ten amerykański Hip-Hop , już lepsza jest ta druga piosenka która leci w ostatecznych napisach.