Bourne powraca. Mamy powrót Damona, mamy powrót Greengrassa więc wszystko powinno być ok. No i oczywiście pod względem reżyserii jest ok a Matt daje z siebie wszystko, tylko co z tego jeśli scenariusz jest marny.
Już po pierwszych kilku minutach miałem duże obawy i niestety z biegiem filmu było tylko gorzej. Absurd goni absurd i nie idzie przymykać oko przez cały film. CIA wyłącza przez neta prąd w Islandii, ma dostęp do każdej kamery na świecie bez względu na to gdzie się znajduje, hakuje laptopy przez telefony komórkowe, ale niestety agentów werbuje z ulicy i w ogóle nie szkoli.
Fabuły ten film de facto nie ma żadnej, a rzeczy dzieją się tak poprostu aby ciągnąć film do przodu. Zbieg okoliczności goni kolejny zbieg okoliczności i mimo dużej dynamiki w reżyserii, zdjęciach i edycji poprzez brak treści film dłuży się niemiłosiernie. Scenariusz jest przewidywany do bólu i chyba pisany na kolanie reżysera podczas kręcenia.
Aktorsko też jest słabo. Oprócz Damona mamy właściwie tylko 2 innych sensownych aktorów. Jones sprawia wrażenie znudzonego życiem i scenariusz nie pozwala mu na wiele. Vikander w ogóle nie pasuje do roli. Jest za młoda aby być wiarygodną szychą w CIA, a jej akcent jest przedziwny.
Sam Bourne też momentami zachowuje się jak jakaś inna osoba i jest cieniem dawnego agenta.
Film niby ratują sceny akcji, ale problem jest taki że zarówno pościgi jak i sceny walki wręcz już widziałam lepsze w poprzednich częściach.
Ostatnia scena filmu ma być sprytna i pokazywać cwaność głównego bohatera, a tylko przybija ostatni gwóźdź do trumny pokazując absolutną głupotę i brak profesjonalizmu wysokich urzędników CIA.
Daje 6 i to na wyrost. Najsłabszy w serii. Rozczarowanie :(